Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Literackie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Literackie. Pokaż wszystkie posty

środa, 25 września 2019

582. Katarzyna Michalak - "Dla Ciebie wszystko"


AUTOR: Katarzyna Michalak
SERIA: Trylogia Jabłoniowa
TOM: Trzeci
ROK WYDANIA: 2014
WYDAWNICTWO:  Literackie

OPIS
Okaleczony, porzucony przez matkę chłopczyk, ścigany przez policję haker i wrażliwa, pełna uroku młoda pani doktor. Co połączy tak różnych ludzi?
Ania Kraska, mała bohaterka bestsellerowej powieści W imię miłości, ma już dwadzieścia kilka lat. Skończyła medycynę i wreszcie może spełnić swoje marzenia – pomagać ludziom. W dodatku pojawia się atrakcyjna propozycja stażu zagranicznego, a przystojny kolega z pracy wydaje się zakochany w Ani po uszy. Ale życie bywa nieprzewidywalne.
Na drodze Ani stanie dwóch nieznajomych mężczyzn, którym będzie bardzo potrzebna. Jeden przed kimś ucieka i prosząc dziewczynę o pomoc, naraża ją na śmiertelne niebezpieczeństwo. Drugi ma cztery lata i oczy pełne lęku.
Czy Ania zdoła im pomóc? Czy uratuje małego Piotrusia przed złym losem? Czy ulegnie urokowi Daniela, dla którego ucieczka wydaje się jedynym sposobem na życie? [1]

RECENZJA
Dobrze, że to w sumie jak na razie koniec spotkań z twórczością Katarzyny Michalak w moim wykonaniu. Jeszcze kilka jej książek na mnie czeka, ale znowu muszą swoje odleżeć, żebym się za nie wzięła, bo to tej serii zdecydowanie potrzebuję odpoczynku.

Ania Kraska została lekarzem, chce pomagać ludziom, aby nigdy więcej żadne dziecko nie musiało cierpieć tak jak ona, gdy jej mama chorowała na raka mózgu. Szlachetne. Ma szansę na staż w Ameryce u boku doktora, który uratował życie jej mamy „W imię miłości”. Ania jest jednak rozdarta, bo w Gdańsku jest przystojny Tomek, w którym wydaje się jej, że jest zakochana. Pewnego dnia podczas pobytu na Jabłoniowym Wzgórzu wybrała się na przejażdżkę konną, w trakcie, której na drodze spotkała umierającego mężczyznę. Natychmiast postanowiła mu udzielić pomocy. Gdy tajemniczy nieznajomy obiecuje jej pomóc wyciągnąć ze szpitala czteroletniego Piotrusia, któremu amputowano nóżkę i po którego matka nie zgłosiła się do szpitala życie Ani nabiera innego znaczenia…

Bohaterowie ponownie są albo źli albo dobrzy. Ania jest krystalicznie czysta, ale już jej kolega ze studiów Tomek ma wobec niej tylko złe intencje. Jakby nie można było zrobić z niego normalnego chłopaka. Pewnie, że nie można było, bo wtedy Ania miałaby poważny dylemat czy wybrać Tomka, którego ojciec jest ordynatorem w gdańskim szpitalu czy Daniela, hakera, którego poszukuje policja na całym świecie i którego poznaliśmy w „Wiśniowym Dworku”. Wiem, że autorka od początku miała zamiar ich połączyć, ale zrobiła to w sposób bardzo prosty i infantylny. Bardzo denerwuje mnie to, że uparcie wmawia czytelnikowi, że Daniel, który jest hakerem i okrada banki przedstawiany jest, jako dobry człowiek. Nie, nie jest. Jest złodziejem! Na litość boską! Ale Pani Michalak ma swój świat i swoje kredki…

„Dla Ciebie wszystko” trzyma poziom poprzedniego tomu. Nie jest ani złe ani wybitnie dobre. Dalej jest miejscami infantylne i za dużo w nim zbiegów okoliczności, ale nie czytało się tego bardzo źle. Na szczęście szybko również uporałam się z lekturą. Ta seria nie zostanie długo w mojej pamięci, bo nie była wybitnie zła, ale również nie powaliła mnie na kolana. Już wiem, czemu autorka musi tak bardzo dopracowywać swoje okładki, bo za czymś musi ukryć marną treść.

Naprawdę boli mnie, że poważne tematy są przez Panią Michalak traktowane po macoszemu. To jest straszne, bo naprawdę ma dobre zamysły na swoje książki, ale ich wykonanie bardzo kuleje, bo autorce chyba żal robić porządne wywiady, badania, które sprawiłby, że jej książki staną się bardziej realne.

Nie było źle, ale szału też nie było. Nie zmieniłam zdania odnośnie twórczości Pani Michalak. Jest to literatura, po którą –  gdy skończę wszystkie jej książki, które mam w domu – więcej nie sięgnę.
„Miłość jest bezwarunkowa. Kocha się nie za coś, lecz mimo wszystko. Akceptując nie tylko tę jasną i piękną, ale i ciemną stronę tego, kogo kochamy.” ~ Katarzyna Michalak, Dla Ciebie wszystko, Warszawa 2014, s. 125.
OCENA: 5/10
[1] Opis pochodzi z okładki książki

sobota, 21 września 2019

581. Katarzyna Michalak - "W imię miłości"


AUTOR: Katarzyna Michalak
SERIA: Trylogia Jabłoniowa
TOM: Drugi
ROK WYDANIA: 2013
WYDAWNICTWO:  Literackie

OPIS
Koniecdroga, malownicza wieś na przysłowiowym końcu świata. Jabłoniowe Wzgórze, piękny, stary dwór, należący do Edwarda Jabłonowskiego, urokliwie położony pośród łąk i lasów. Ale nawet w takiej scenerii rozgrywają się ludzkie dramaty.

Oto w progu Jabłoniowego Wzgórza staje przestraszona dziesięcioletnia Ania. Pożegnawszy się ze śmiertelnie chorą mamą, przyjechała do dziadka, którego właściwie nie zna. Edward nigdy nie interesował się wnuczką, czy więc teraz dziewczynka może liczyć na jego pomoc?
A może jednak wydarzy się cud i Edward zrozumie ile bólu zadał najbliższym? Może zadziała magia Jabłoniowego Wzgórza i tajemniczy opiekun Ani, Ned spróbuje naprawić dawne błędy?
W imię miłości dokonuje się przecież najpiękniejszych rzeczy. [1]

RECENZJA
Wierzcie mi lub nie ja naprawdę staram się dawać Katarzynie Michalak duże fory, jeśli chodzi o jej twórczość. Nie podnoszę wcale tak wysoko poprzeczki, a jednak jest ona wciąż nie osiągalna dla jednej z bestsellerowych autorek… Chociaż „W imię miłości” wcale nie było takie najgorsze jak się spodziewałam.

Wszyscy kojarzymy rudowłosą bohaterkę powieści Lucy Maud Montgomery. Właśnie na tej postaci Katarzyna Michalak postanowiła stworzyć swoją bohaterkę. Ania Kraska jest dziesięcioletnią dziewczynką, która przybywa do Koniecdrogi, gdzie mieszka jej dziadek, którego nigdy w życiu nie widziała. Który siedem lat wcześniej wyrzucił ją i matkę z domu nie chcąc im pomóc. Ania nie ma wyjścia. Musi znaleźć sposób, żeby dziadek się nią zaopiekował. Jej mama – Małgorzata – ma raka mózgu. Żaden lekarz w Polsce nie chce się podjąć jego usunięcia, więc kobieta jest skazana na bolesną i powolną śmierć, a jej córka na dom dziecka. Ania nie chce do tego dopuścić, więc jedzie do dziadka Edwarda. Po drodze spotyka tajemniczego mężczyznę, który przedstawia się, jako Ned i towarzyszy jej do domu krewnego.

To jest ten raz, kiedy infantylność książki da się usprawiedliwić. Autorka bardzo dużą część historii opowiada z perspektywy Ani, więc można na to przymknąć oko. Dziewczynki nie da się nie lubić. Jest rezolutna, a przez chorobę matki musiała przejść ekspresowo pewien etap dojrzewania. Jednak dalej uważa, że świat i ludzie są dobrzy. Ciężko jej zaakceptować, że może być inaczej, a pierwsze rozczarowanie przyjmuje z ogromnym bólem. Jednak nie ukrywajmy, że dziesięcioletnia dziewczynka nie korespondowałaby ze światowej sławy lekarzami. Nie dałaby rady językowo i chociaż autorka piszę, że Ani ktoś dorosły pomagał to ja się pytam, dlaczego wtedy nikt dorosły nie zawiadomił o całej sprawie opieki społecznej? W dzisiejszych czasach, gdzie dziecko jest świętością szkoła od razu zainteresowałaby się, że jednak jest coś nie tak, bo matka wcale nie pojawia się w szkole na zebraniach. A jednak okazało się, że nauczycielka potrafiła konspirować z dziesięciolatką. No litości!

Pozostali bohaterowie to albo Ci źli do szpiku kości jak Eliza i Marlen albo tacy jak Edward Jabłoński, który przechodzi metamorfozę lub też Ned Starski, który jak się można spodziewać ma za sobą mroczną przeszłości i jest przedstawiany, jako ten dobry, który popełnił jeden błąd. Tu mogę się zgodzić, że akurat Ned jest dobrym człowiek, który po prostu wykonał dobry uczynek, ale został za niego skazany. Jest to zupełnie różne zachowanie od tego, które prezentował Daniel z „Wiśniowego Dworku”.

Ta książka była niezła. Nigdy nie sądziłam, że to napiszę o twórczości pani Michalak, ale tak było. Było trochę infantylnie i ponownie napchane wszystkiego po same uszy, ale było też znośnie. Czytałam, bo chciałam poznać zakończenie tej historii. Ta opowieść miała szansę na to, aby poruszyć i roztopić nie jedno serce czytelników. Miała szanse na wzruszenie, ale jak poprzednia jest napisana na szybko, na kolanie, a to nie przysłużyło się zdecydowanie tej książce. Dalej uważam, że można by było to bardziej dopracować i byłoby lepiej. Nie można mieć jednak wszystkiego.

Nie dam oceny dużo wyższej niż ostatnio, ale trochę dam, bo czytało się zdecydowanie lepiej i mniej wywracałam oczami w tramwaju. Nie spodziewam się, że „Dla Ciebie wszystko” będzie jeszcze lepsze. Ja nawet spodziewam się, że to był szczyt możliwości autorki i ostatni tom trylogii będzie słabszy niż ten. Czas pokaże…
OCENA: 5/10
[1] Opis pochodzi z okładki książki

sobota, 14 września 2019

579. Katarzyna Michalak - "Wiśniowy Dworek"


AUTOR: Katarzyna Michalak
SERIA: Trylogia Jabłoniowa
TOM: Pierwszy
ROK WYDANIA: 2012
WYDAWNICTWO:  Literackie
OPIS
W Wiśniowym Dworku, gdzieś pod litewską granicą, mieszka Danusia. Jest nauczycielką w wiejskiej szkole i nie wyobraża sobie życia w wielkim mieście, pełnym spieszących się ludzi.
Na warszawskim Mokotowie mieszka Danka. Jest przebojową biznesmenką w międzynarodowej korporacji i nie wyobraża sobie życia na wsi, gdzie życie toczy się powoli, a jego rytm wyznacza przyroda.
Te dwie kobiety pozornie dzieli wszystko, ale łączy jeden sekret. I tajemniczy mężczyzna, który przybył z przeszłości, by odebrać to, co do niego należy... [1]

RECENZJA
Do tej pory pamiętam traumę, jaką miałam po przeczytaniu „Nie oddam dzieci!”. To była droga przez mękę. Postanowiłam jednak nie skreślać twórczości Katarzyny Michalak po jednej książce. Dlatego po ponad czterech latach próbuję przekonać się ponownie do tej autorki.

Danusia Wrzesień jest nauczycielką w niewielkiej wsi pod litewską granicą. Szkoła mieści się w uroczym domu, którzy przed wojną należał do rodziny Mielewskich. Danusia mieszka na poddaszu szkoły i jest szczęśliwa ze swojego życia. Nie zdaje sobie sprawy, że gdzieś w Warszawie żyje pewna bizneswoman o tym samym imieniu – Danka Lucińska. Jest ona dyrektorem firmy zarządzającej nieruchomościami. Te dwie kobiety łączy nie tyko to samo imię, ale również pewien tajemniczy mężczyzna, który prowadzi swoją grę mającą na celu spotkanie ze sobą tych dwóch kobiet.

Przede wszystkim nie wiem, co autorce przyświecało, że nazwała obie kobiety tak samo. Zwłaszcza jak potem pokazała, co je łączy (osobiście sam wątek uważam za ciekawy, ale źle poprowadzony). Mnie, gdy obie bohaterki w końcu się poznały z początku trochę się myliły. Danka tu, a za chwilę Danusia. Danusia jest osobą spokojną i łagodnie idącą przez życie. Lubi swoją pracę nauczycielki oraz Wiśniowy Dworek, w którym mieszka. Posiada aż ośmioro rodzeństwa. Przy jej narodzinach zmarła matka. To właśnie najmłodszej latorośli Wrześniów przypadła opieka nad zrzędliwym ojcem, który nigdy nie pogodził się ze śmiercią ukochanej żony, a najmłodszej córce nie umiał okazać odrobiny rodzicielskiej miłości, a z rodzeństwem nawiązanie kontaktów było utrudnione, ponieważ dzieliło ich mniej więcej około trzydziestu lat. Danusia urodziła się, gdy jej rodzice dobiegali do pięćdziesiątego roku życia. Mimo szarego pod względem miłości rodzicielskiej dzieciństwa wyrosła na kobietę, która kocha świat i ludzi. Danka z kolei to jedynaczka, która studia skończyła w Danii. Jest wychuchaną córeczką rodziców. Pracuje w międzynarodowej firmie zarządzającej nieruchomościami w Warszawie. Przez życie idzie jak burza. Jest pewna siebie i niczego w życiu jej nie brakuje.

O postaciach głównych czy też drugoplanowych nie ma sensu więcej mówić, bo wszystkie są tak samo płaskie i jednowymiarowe. U Katarzyny Michalak, albo ktoś jest krystalicznie dobry, albo jest diabłem wcielonym. No może wyjątkiem tu jest Daniel, który jako bohater zdecydowanie przypadł mi do gustu, ale nawet jego złe uczynki autorka usiłowała usprawiedliwiać. W sumie „Wiśniowego Dworku” nie czytało mi się źle, a wręcz byłam całą historią mocno zaciekawiona, bo wierzcie mi lub nie miała ona potencjał tylko, że został on zduszony w zarodku. Katarzyna Michalak chciała mieć po prostu za dużo grzybów w jednym barszczu, który na dodatek gotowała w za małym garnku. W powieści, która ma prawie trzysta stron próbowała upchnąć wątki: kryminalne, obyczajowe, romantyczne oraz sensacyjne. Sami widzicie, że jak na taką ilość stron, (która powstała tylko, dlatego, że wydawnictwo zafundowało nam naprawdę wielką czcionkę w tej książce) jest tego stanowczo za dużo. Gdyby każdy z tych wątków odpowiednio rozwinąć i nie ograniczać się do tego, żeby iść „po łebkach” ta książka może byłaby grubsza, ale miałaby większy sens. Po prostu trzeba było jej poświęcić więcej czasu i zrobić trochę większy reaserch odnośnie pewnych tematów.

Katarzyna Michalak ma również ogromną wyobraźnię. W jej głowie wszystko jest takie proste i przejrzyste. A widać, że pewne tematy są jej po prostu obce. Już pomijam fakt ciąży w wieku prawie lat pięćdziesięciu, bo o różnych historiach świat słyszał i to mnie nawet nie zdziwiło. Potem w związku z tą ciążą pewien motyw był naciągany, ale na siłę bym w niego jeszcze uwierzyła. Ale kiedy Daniel wchodzi do mieszkania Danki nagle ma do niego klucze, bo je sobie dorobił. Jak? Owszem jest masa sposobów na dorobienie klucza bez jego posiadania, ale mężczyzna nawet się na ten temat nie zająknął. Wmawianie kryminaliście i złodziejowi, że jest dobry? To może zrobić tylko Katarzyna Michalak. Nie, Daniel wcale nie był dobry i nie ważne, że próbowano go wykreować na współczesnego Robin Hooda. Kradł i powinna go spotkać za to zasłużona kara, a nie wieczne usprawiedliwianie w oczach czytelniczek. Stworzenie portalu w Polsce i sprzedanie go za milion? Banał! Kto z nas tak nie robił? Sami widzicie, że ta książka jest pełna absurdów, na które wolała poświęcać czas pani Michalak niż sprawienie, żeby powieść miała jakiekolwiek odzwierciedlenie w rzeczywistości…

Podsumowując: ta książątka nie kosztowała mnie tyle nerwów, co poprzedniczka, ale też mnie nie porwała. Jest napisana lekko – to fakt, ale również infantylnie – niestety. Pomysły są słabe i nierealne jak na kogoś, kto ogłaszany jest wszem i wobec królową powieści obyczajowych.
„Gdy dostajesz od losu coś bezcennego, pragniesz cieszyć się tym jak najdłużej. Jeżeli jest to miłość chcesz zatrzymać ją do końca swoich dni. To przecież naturalne.” ~ Katarzyna Michalak, Wiśniowy Dworek, Kraków 2012, s. 128.
OCENA: 4/10
[1] Opis pochodzi z okładki książki

czwartek, 8 marca 2018

495. "Całe miasto o tym mówi" - przedpremierowo


AUTOR: Fannie Flagg
TYTUŁ  ORYGINALNY: The Whole Town’s Talking
TŁUMACZ: Dorota Dziewońska
ROK WYDANIA: 2018
WYDAWNICTWO:  Literackie

OPIS
1889, Missouri. Dziesięć lat wcześniej szwedzki imigrant Lordor Nordstrom kupił kawałek żyznej ziemi. Wkrótce potem dołączyli do niego inni osadnicy i tak powstało Elmwood Springs. Niedawno za namową sąsiadów zamieścił ogłoszenie matrymonialne…
1889, Chicago, Katrina Olsen od pięciu lat jest służącą w duże posiadłości. Jej uwagę przykuł prasowy anons:
37-letni Szwed pozna Szwedkę
w celu matrymonialnym.
Mam dom i krowy.
Lord Nordstrom
Swede Town, Missouri
I tak zaczęła się ta historia. Poznajcie dowcipną i pełną ciepła opowieść o losach mieszkańców amerykańskiego miasteczka i nadstawcie dobrze ucha, by usłyszeć, o czym plotkuje się na Spokojnych Łąkach. Spokojne Łąki, hmmm, nie są może najlepszym miejscem do lotek, a jednak gwarno tam i radośnie jak na targowisku. [1]

RECENZJA
Kiedy kilka dni temu mama ze skrytki pocztowej przyniosła mi przesyłkę od Wydawnictwa Literackiego byłam ogromnie podekscytowana, bo od dłuższego czasu chciałam zapoznać się z twórczością Fannie Flagg, ale jakoś nigdy mi nie było po drodze.

Cała historia zaczyna się od roku 1889, gdy szwedzki imigrant Lordor Nordstrom umieszcza ogłoszenie matrymonialne i za jego pomocą poznaje młodszą od siebie Szwedkę Katrin Olsen. Dziewięć lat wcześniej Lordor założył Elmwood Springs. Historia opisywana przez Fannie Flag nie skupia się tylko na losach Nordstroma i jego rodziny.  Nie jest to też kronika, chociaż jest to najbliższe i najlepsze określenie, bo czytamy tu o wszystkich mieszkańcach Ważnym elementem dla Elmwood Springs są Spokojne Łąki, dla dlaczego i czym są i co się na nich dzieje? Tego Wam nie zdradzę.

„Całe miasto o tym mówi” to bardzo przyjemna i zabawna książka, która jest napisana w sposób łatwy, ale nie infantylny. Doskonale bawiłam się przy lekturze Fannie Flagg. Jednak w tej książce po prostu poznajemy kolejne pokolenia z Elmwood Springs. Nie ma w niej żadnej intrygi, którą czytelnik mógłby rozwiązywać od samego początku do końca książki. Mimo braku tej intrygi to ciągnęło mnie do tej książki. Świetnie było obserwować jak po 1889 roku zmieniało się Elmwood Springs. Autorka pokazała, że siłą takich małych miast, które zaczynają swoją historię jest lokalny patriotyzm i że to jest coś normalnego i naturalnego.

Muszę przyznać, że Flagg stworzyła całą gamę postaci i każda z nich jest po prostu inna. Nie odnosi się wrażenia, że któraś z nich już się w historii książki pojawiła. Część bawi, część wzrusza, a część po prostu irytuje, ale każda z nich jest wyjątkowa.

Nie jest to literatura, gdzie czytelnik musi coś rozwiązywać (chociaż nie ukrywam czasami zdarzają się momenty rodem z kryminału) – jest to po prostu lekka książka, która ma zrelaksować czytających. Nie nadwyręża swoją treścią przesadnie, bo nawet po ciężkim dniu w pracy można ją czytać bez obaw, że gdzieś zgubimy wątek.

Osobiście polubiłam twórczość autorki „Całe miasto o tym mówi”. Podoba mi się jej poczucie humoru i to, że pisząc lekko nie jest to jednoznaczne z infantylnością. Jeśli w przyszłości w moje ręce trafią książki Fannie Flagg sięgnę po nie z wielką chęcią, bo są idealnym przerywnikiem od ciężkich lektur.
"Bywa, że kiedy człowiek się dużo nacierpi, nagle, w najmniej spodziewanym momencie, los znajduje jakiś dziwny sposób, by wszystko ułożyło się tak jak powinno." ~ Fannie Flagg, Całe miasto o tym mówi, Kraków 2018, s. 401.
OCENA: 7/10
PREMIERA KSIĄŻKI 15 MARCA 2018!
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu

Przybywam do Was dzisiaj, ponieważ mam dla Was przedpremierową recenzję książki, która ukaże się 15 marca 2018 nakładem Wydawnictwa Literackiego. 
Lady Spark

[1] Opis pochodzi z okładki książki

poniedziałek, 5 lutego 2018

486. Bo siła tkwi w "Prostocie"

AUTOR: Brooke McAlary
TYTUŁ  ORYGINALNY: Destination Simple: Everyday Rituals for a Slower Life
ROK WYDANIA: 2018
WYDAWNICTWO:  Literackie

OPIS
ODDYCHAJ. SMAKUJ. ŻYJ.
Wciąż w pośpiechu, z telefonem w dłoni, myślisz o sprawach, które czekają, o terminach, które naglą… I to poczucie winy, że ciągle coś zaniedbujesz, stres, że z czymś nie zdążysz.
Może na początek się zatrzymaj, usiądź, pomyśl, o co w tej bieganinie chodzi.
Zrób herbatę i skup się przez kilka minut na tej prostej czynności.
Wyłącz telefon, popatrz w niebo, zobacz, że świat wciąż istnieje, mimo że Ty na chwilę wysiadłeś z tego pędzącego pociągu.  [1]

RECENZJA
Nie wiem czy wiecie, ale pewnie nie wiecie, że ja i poradniki oraz reportaże chadzamy osobnymi drogami. Nie czytam, ale Wydawnictwo Literackie postanowiło spróbować, żebym zmieniła zdanie i wysłało mi książkę Brook McAlary „Prostota. Siła codziennych rytuałów”. Jest to bardzo cienka książeczka, którą bardzo szybko się czyta, a na dodatek jest wydane pięknie i prosto.

Brooke McAlary jest kobietą taką jak moja mama czy twoja mama. W ciągu dnia musi zrobić milion rzeczy w domu, a drugie tyle w pracy. Również my młodzi wiecznie żyjemy w biegu, ciągle o czymś musimy pamiętać… A gdyby tak przez moment pozwolić światu pędzić, a sami żebyśmy odpoczęli? Wysiedli z tego gnającego pociągu? Myślicie, że się nie da? Powiem Wam, że jest ciężko, ale czasami w wolny dzień mi się udaje. Jednak świetnie by było również w tygodniu byłoby miło dać naszemu ciału odpocząć.

Brooke McAlary przedstawia w swojej książce przedstawia siedem metod, które mają pomóc nam w uporządkowaniu swojego dnia oraz swoich myśli. W stu stronach zmieściła wiele mądrych porad, ale w moim przypadku, czyli osoby pracującej na trzy zmiany trudnych do zrealizowania. Jednak częściowo jej porady po przeczytaniu wydały się tak banalne! Np. kto z nas nie próbował nigdy zrobić sobie planu dnia? Ja milion razy! Jednak mój błąd polegał na tym, że wyznaczałam sobie za dużo ważnych zdań. Brooke pokazała mi, że powinnam skupić się na najwyżej trzech pilnych, a do tego dopisać dwie poboczne. Ile razy nocami martwiłam się tym, co było w ciągu dnia? Tysiące! A wystarczyło, żebym przed snem spisała swoje przemyślenia, wyrzuty, a mój umysł, gdy zobaczył to na kartce stał się lżejszy. Nie wypróbowałam wszystkich metod, bo nie sposób w ciągu kilku dni, ale sporo czasu przede mną, aby je sprawdzić, ale jestem pozytywnie zaskoczona efektami tych, które sprawdziłam na sobie.

Muszę kilka słów napisać o wydaniu książki. Jest w nim prostota, którą lubię. Wszystko jest idealnie dopasowane do treści. Ilustracje bardzo dobrze dobrane do treści. Ta książka sama z siebie emanuje spokojem, który przechodzi na czytelnika.

Jestem pozytywnie zaskoczona książką McAlary. Wiem, że trudno będzie zastosować mi wszystkie z tych rad, ale kilka z pewnością postaram się wprowadzić w swoje życie. Jeśli wy lubicie poradniki i szukacie w nich czegoś, co ułatwi Wam życie to myślę, że książka „Prostota. Siła codziennych rytuałów” powinna Wam się podobać.

OCENA: 7/10

I mamy luty. Wiecie na co czekam? Na wolny weekend. I ten najbliższy będzie mój! :)


[1] Opis pochodzi z okładki książki

poniedziałek, 6 listopada 2017

460. "Lekcje włoskiego" i życia w jednym

AUTOR: Peter Pezzelli
TYTUŁ ORYGINALNY: Italian Lessons
TŁUMACZ: Paweł Ciemniewski
ROK WYDANIA: 2010
WYDAWNICTWO:  Literackie

OPIS
Carter Quinn, po skończeniu college’u, wraca do rodzinnego Rhode Island i postanawia uczyć się włoskiego. Pragnie wyjechać do słonecznej Italii z nadzieją, że odnajdzie tam Elenę – kobietę swojego życia.
Nauka włoskiego nie jest jednak prosta, a to za sprawą nauczyciela – starszego ekscentrycznego Giancarlo, który przed laty opuścił Włochy i od dawna mieszka sam. Dlaczego? O to pytać nie wolno.
Wspólna podroż do Włoch zbliży obu mężczyzn i okaże się prawdziwą lekcją nie tylko włoskiego, przede wszystkim – życia.
Urzekająca opowieść o przyjaźni, sile rodzinnych więzi i cudownej, włoskiej prowincji, dokąd… prowadzą wszystkie drogi. [1]

RECENZJA
Lubię włoskie klimaty w książkach, chociaż w tym kraju żyć bym nie chciała – za dużo słońca jak dla mnie i makaronu to ja dużo nie jem. Jednak  książkach ten kraj jest taki błogi i cudowny, że świetnie się o nim czyta. „Lekcje włoskiego” kupiłam, gdy szykowałam się do wyjazdu na Erasmusa do Maceraty, czyli 4 lat temu…. Ten rok zdecydowanie upływa mi pod hasłem „wyczytuję trupy z półki”.

Carter Quinn podczas jednego z meczów footballu amerykańskiego dostrzega w tłumie piękną kobietę. Odważył się do niej podejść i zagadać. Okazało się, że Elena – bo tak miała na imię niewiasta – jest Włoszką i następnego dnia wraca z wymiany do swojego kraju. Carter wrócił do rodzinnego Rhode Island w Nowej Anglii, gdzie ekscentryczny Giancarlo Rosa zgodził się uczyć go włoskiego. Włoch wiele lat temu opuścił swój rodzinny kraj, ale dlaczego tego nie chce zdradzić. Wspólnie spędzany cza owocuje w nowe doświadczenia zarówno dla młodego studenta jak i dla starszego profesora.

Quinn chce wyjechać do Włoch by odnaleźć Elenę, kobietę, którą widział raz w życiu. Dla swoich znajomych jest szalony. Osobiście bym się na to nie odważyła, ale zazdroszczę takim ludziom jak Carter ich samozaparcia do absurdalnych rzeczy. Właśnie dzięki takim ludziom świat jest ciekawy.
Wraz z upływem stron poznajemy również przeszłość nauczyciela Cartera. Jednak jest to wątek poboczny. Z jednej strony to mi nie przeszkadzało, ale z drugiej, gdy przerwy między kolejnymi wtrąceniami o przeszłości Giancarlo wynosiły ponad sto stron było to trochę męczące i za długo było na to czekać.

W zasadzie to książkę wzięłam, bo potrzebowałam czegoś lekkiego i niezobowiązującego. Z tym, że styl Pezzelli’ego przypadł mi do gustu. Prosto, ale ciekawie. Chciałam ciągle czytać tę książkę, ale nie miałam czasu (jak zawsze!).

Autor stworzył ciekawą historię z bohaterami, którzy nie wybijają się jakoś bardzo, ale mają swoje rysy i charakterki. Pewnie sięgnę po kolejne książki Petera Pezzelli’ego, bo uważam, że warto dać się ponieść historiom, które on opowiada.

OCENA:  7/10

I mamy już listopad. Kolejny mój ulubiony miesiąc. Tak, jestem dziwna, bo lubię jesień, a potem zimę, ale ten typ już tak ma ;). 
Pozdrawiam, 
Lady Spark


[1] Opis pochodzi z okładki książki

czwartek, 11 maja 2017

397. Lucy Maud Montgomery tworzy genialny świat!

AUTOR: Lucy Maud Montgomery  
TYTUŁ ORYGINALNY: The Blue Castle
TŁUMACZ: Agnieszka Kuc
ROK WYDANIA: 2015
WYDAWNICTWO:  Wydawnictwo Literackie

OPIS
Valancy nie poszczęściło się w życiu. Dobiega trzydziestki, a wciąż nie zaznała prawdziwej miłości i smaku przygody. Prowadzi nudną egzystencję starej panny, mieszkając pod jednym dachem z nadopiekuńczą matką i wścibską ciotka. Na szczęście nigdy nie jest za późno, by odmienić swój los. Valancy dostaje taką szansę, gdy nagle otrzymuje list o bardzo niepokojącej treści – staje przed nią otworem zupełnie nowy świat: pełen uroku, tajemnic i niespodzianek przekraczających jej najśmielsze oczekiwania…
Kultowa wśród miłośników twórczości Lucy Maud Montgomery książka. Wzruszająca, zabawna, magiczna i zaskakująca opowieść o tym, jak być sobą, skąd czerpać siłę, by osiągnąć swój cel i spełnić najskrytsze marzenia – dla czytelników w każdym wieku! [1]

RECENZJA
Moja miłość do Lucy Maud Montgomery zaczęła się do kultowej już serii „Ani z Zielonego Wzgórza”. Jako dziecko zaczytywałam się w niej każdego lata. Moja biblioteka niestety nie miała więcej pozycji tej autorki, więc niedane mi było poznać większej ilości jej dzieł. Jednak w końcu skompletowałam sobie w zasadzie wszystkie jej powieści i mogę się nimi cieszyć do woli.

Trochę obawiałam się „Błękitnego Zamku”, ponieważ nie chciałam zbytnio tego porównywać do Ani. Jednak ta powieść ma swój klimat. Niepowtarzalny i jedyny. Valancy Stirling ma dwadzieścia dziewięć lat, więc według rodziny jest uważana za starą pannę, ponieważ do tej pory nie wyszła za mąż. Dodatkowo nikt już na to nie stawia, bo przecież nie jest tak piękna jak jej kuzynka Oliwia. Na dodatek matka Valancy pani Fryderykowa Stirling nie traktuje swojego dziecka poważnie. Tłamsi ją i nie pozwala mieć własnego zdania. Główna bohaterka boi się nawet posiadać własny cień w obawie przed opinią najbliższych. Ma jednak coś, czego oni nie posiadają. Mianowicie jest to wyobraźnia, która kreuje jej własny Błękitny Zamek, w którym jest panią, w którym ma adoratorów. Pewnie byłaby taka stłamszona przez najbliższych przez resztę swojego życia, gdyby nie pewna szokująca diagnoza, która sprawia, że Valancy zwana również przez rodzinę Doss staje się pewną siebie, młodą kobieta, która pragnie żyć pełną piersią. Podobała mi się jej przemiana. Z szarej myszki stała się pyskatą panną, która chcąc zaznać, chociaż trochę życia opuszcza rodzinny dom by zająć się pewną chorą młodą dziewczyną. Spotyka tam Barneya Snaitha, który skrywa jakąś dziwną tajemnicę…

                Jak zawsze wielkim atutem są opisy przyrody i otoczenia. Autorka wspaniale oddaje każdy fragment, a także świetnie wprowadza czytelnika w uczucia bohaterów. To, co czułam czytając tę książkę było wspaniałe. Jednak mam pewne uczucie powtarzalności. Miałam wrażenie, że Valancy jest zdecydowanie bardziej nieśmiałą wersją Ani Shirley. I to początkowo wpływało na moją ocenę, która była zdecydowanie niższa od końcowej. Jednak, o co muszę oddać autorce na plus to przyśpieszone bicie serca w ostatnich trzydziestu stronach. Już dawno żadna książka nie doprowadziła mnie do takiego stanu. Słyszałam jak moje serce łomocze mi w piersi z emocji.

                Kochana Lucy Maud Montgomery kolejny raz przeniosła mnie do wspaniałego świata, gdzie dobro zawsze jest nagradzane. Za to właśnie ją uwielbiam za te cudowne opisy przyrody i uczuć, za bohaterów, których kocham. I chociaż w „Błękitny Zamek” ciężko było mi się wczytać od pierwszych rozdziałów to jednak zaliczam tę powieść do tych ulubionych, do których z pewnością wrócę, bo zapałałam do Valancy sympatią, a jej rodzinę nawet pod koniec miałam ochotę powiesić na najbliższym drzewie. Są to zapatrzeni w siebie ludzie, którzy wcale jej nie rozumieli i sądzili, że są mądrzejsi od wszystkich. Zdecydowanie nie jest to powieść o nastolatce tylko o dorosłej kobiecie, ale napisana w cudowny sposób, że jest idealna dla osób w każdym wieku. Zdecydowanie polecam!

"Gdy się człowiek raz przełamie i komuś przeciwstawi, nie ma już oporów. Zawsze najtrudniejszy jest pierwszy krok." ~ Lucy Maud Montgomery, Błękitny zamek, Warszawa 2015, s. 102-103.
OCENA: 8/10

I znowu ja. W sobotę też ja się z Wami spotkam. Oby było tylko cieplej, bo tak to trochę smutno, że maj i tak zimno :( 


[1] Opis pochodzi z okładki książki

poniedziałek, 9 stycznia 2017

351. Książka pełna zapachu Prowansji, "Prowansalski balsam na złamane serca"

AUTOR: Bridget Asher  
TYTUŁ ORYGINALNY: The Provence Cure for the Brokenhearted
TŁUMACZ: Ewa Rudolf
ROK WYDANIA: 2011
WYDAWNICTWO:  Literackie  

OPIS
Wzruszająca opowieść o poznawaniu na nowo smaku życia i miłości. Historia nietuzinkowych kobiet, które musiały dokonać trudnego wyboru, aby odnaleźć upragnione szczęście.
Świat Heidi po śmierci męża rozpadł się na kawałki. Choć od tragicznego wypadku minęły dwa lata, nadal nie potrafi pogodzić się ze stratą. Pogrążona we wspomnieniach odcina się od świata i ludzi, rezygnuje nawet ze swojej pasji – pieczenia oraz prowadzenia ciastkarni. Matka Heidi, chcąc pomóc córce, wysyła ją do rodzinnego domu w Prowansji, który od pokoleń słynie z tego, że leczy zranione dusze oraz łączy te, które pokochały się prawdziwą miłością. Podróż na południe Francji odmieni na zawsze jej życie i odkryje przed nią niejedną rodzinną tajemnicę... [1]

RECENZJA
Okładka? Bardzo klimatyczna i taka, jakie lubię. W kontrastujących ze sobą kolorach, które przyciągają do siebie czytelnika. Jeśli mam być szczera to brałam książkę z nastawieniem, że jest to typowy romans i znałam całą kolejność wydarzeń. Cóż niewiele się pomyliłam, ale ogromnym plusem jak dla mnie był język autorki, która wspaniale wczuła się w postać, którą stworzyła.

Główną bohaterkę jest Heidi, która dwa lata wcześniej w wypadku samochodowym straciła męża, który był jej bratnią duszą. Wszystko robili razem, pracowali, zakupy do domu. W zasadzie para idealna. Nie wiem, czemu, ale w tym wypadku wcale mnie to nie irytowało. Sama Heidi czasami wspominała o ich drobnych sprzeczkach, np. o miejsce dla otwieracza do puszek. Para doczekała się synka Abbota, który jest bardzo rezolutnym chłopcem, ale np. boi się podać ludziom rekuz obawy przed zarazkami lub też domaga się częstej zmiany pościeli z tego samego powodu.

Heidi poznajmy podczas ślubu jej starszej siostry. Od razu czuć, że kobieta nie czuje się na przyjęciu dobrze. Brakuje jej wsparcia męża. Dla wielu gości nagle stała się kimś obcym. Zamężne kobiety obawiają się, że nagle rzuci się na ich mężów, świeżo poślubione boją się, że zrobią jej krzywdę swoim szczęśliwym życiem miłosnym. Dla wielu okres jej żałoby się przeciąga i zaczyna się robić niebezpieczny. W końcu minęły dwa lata, więc ile można opłakiwać zmarłego męża? Osobiście nie zamierzam jej krytykować. Nie wiem ile ja potrzebowałabym czasu na pogodzenie się z tym, że ukochana osoba nie żyje. Dla jednych dwa lata to dużo, a dla innych mało. Pewnie gdyby pogodziła się z tym w pół roku to ktoś ośmieliłby się rzec, że wcale go nie kochała. Owszem bywały momenty, kiedy mnie irytowała, ale starałam się też ją zrozumieć. Wypadek w jej życiu zmienił wszystko, ale jeden wyjazd może odwrócić cały jej los do góry nogami…

Wiem, że mojej kochanej przyjaciółce Tea ta książka pewnie nie przypadłaby do gustu. Jest zbyt banalna. Wszystko da się przewidzieć, ale ten styl autorki mnie wciągnął. Miała wrażenie, że nagle znalazłam się w Prowansji i przeżywam to wszystko razem z Heidi i jej bliskimi. W całej powieści mamy ogromną gamę postaci, które mają swoje problemy i zmartwienia. Omawianie każdego z nich zajęłoby mi bardzo dużo czasu, a dodatkowo nie jestem zwolenniczką takich zabiegów, ponieważ obawiam się, że zbyt dużo zdradzę z fabuły. Mimo wszystko każda z tych postaci Abbot, Charlotte, Julien mają w sobie coś oryginalnego. Budzą sympatię w czytelniku w odróżnieniu od siostry Heidi Ely, którą w myślach określałam mianem harpii. Nie przypadła mi do gustu. Uważam ją za osobę zapatrzoną w siebie, która uważa, że pieniądze załatwią wszystko. W całym swoim życiu chyba nigdy nie kierowała się tym, co dyktowało jej serce.

W powieści wiele miejsca zajmują kulinaria, bo nie wspomniałam, ale główna bohaterka jest z zawodu cukiernikiem. Po śmierci ukochanego męża zatraciła pasję i chęć poznawania nowych smaków. Przez całą akcję uczy się nie tylko jak żyć, ale również jak ponownie odczuwać radość z pieczenia. Nie określiłabym jednak, że aspekt gotowania przewodził autorce. Ja nie wyczułam, żeby był on aż tak bardzo wyeksponowany, więc może po prostu został dobrze zamaskowany?

Chociaż jest to zwykła obyczajówka to mnie skradła serce i bardzo się podobała. Ocena taka a nie inna, bo wszystko w niej było przewidywalne, ale jednocześnie nie mogłam nie oddać w swojej ocenie tego wspaniałego stylu Asher. Jestem nim zauroczona i żałuję, że w swojej biblioteczce nie mam innych jej książek. Taki smutełek.

„Im bardziej człowiek jest nieszczęśliwy, tym mocniej stara się o powody do radości." ~ Bridget Asher, Prowansalski balsam na złamane serca, Kraków 2011, s. 195.
OCENA: 6/10
Witajcie. 
Kolejny tydzień nowego roku się zaczyna. Jak przetrwaliście ten najzimniejszy weekend?
Przy okazji zapraszam na filmowe podsumowanie grudnia 2016

Całusy, 
Lady Spark 

[1] Opis pochodzi ze strony wydawnictwoliterackie.pl 

czwartek, 28 kwietnia 2016

245. Ravn po raz drugi

AUTOR: Michael Katz Krefeld
TYTUŁ ORYGINALNY: Afsporet
TŁUMACZ: Elżbieta Frątczak-Nowotny
CYKL: Ravn
TOM: Drugi
ROK WYDANIA: 2014
WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Literackie

OPIS
Doświadczony przez życie duński detektyw Thomas Ravnsholdt znów wkracza do akcji. Tym razem prywatne śledztwo zaprowadzi Ravna aż do Berlina. Tytułowy Zaginiony to pewien księgowy, cichy, samotny, spokojny człowiek, który całe życie przepracował w jednej firmie. Nagle, postępując według skrupulatnie uknutego planu, kradnie olbrzymią kwotę pieniędzy, jedzie do Berlina i… znika. Pół roku później jego siostra prosi Ravna o pomoc w odnalezieniu brata. Okazuje się, że Mogens nie jest jedynym zaginionym w Niemczech w tajemniczych okolicznościach mężczyzną. [1]

RECENZJA
Jako, że zapoznałam się z Wykolejonym autorstwa Michaela Katza Krefelda, logicznym następstwem było, że sięgnę również po kontynuacje całego cyklu. Pierwsze spotkanie z autorem było dobre, ale niestety mnie nie urzekło. Przed lekturą kolejnego tomu wiedziałam już, czego mogę się spodziewać, jednak mimo wszystko nadal miałam jakieś swoje małe wymagania. 

Jakie rzeczy jesteśmy w stanie zrobić z miłości? Złe? Nikczemne? Grożące karą? Coś na ten temat wie Mogens, niczym niewyróżniający się księgowy. Poznając przez Internet pewną uroczą, tajemniczą Niemkę z miejsca traci dla niej głowę. Jest inna niż wszystkie do tej pory poznane kobiety i właśnie to najbardziej intryguje nieśmiałego księgowego. Zakochany mężczyzna postanawia zerwać z całym dotychczasowym życiem i rozpocząć zupełnie nowe u boku ukochanej. Doskonale zdając sobie sprawę z finansowych machlojek swojego szefa chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – zemścić się i odejść w wielkim stylu. Wszystko idzie zgodnie z planem. Mogens z wyjeżdża do Niemiec z walizką pełną pieniędzy… i ślad po nim znika. Po pół roku wydaje się, że wszyscy zapomnieli już o niepozornym księgowym, jednak jego siostra z każdym dniem coraz bardziej martwi się o brata. Nie mogąc uzyskać spokoju kobieta zwraca się o pomoc do Thomasa Ravnsholdta, a ten w końcu ulega i zaczyna nową sprawę.

W moim subiektywnym odczuciu fabuła Zaginionego była ciutkę ciekawsza i skomplikowana niż historia przedstawiona w Wykolejonym. Wydaje mi się, że przedstawianie akcji z trzech płaszczyzn czasowych jest takim troszkę firmowym zagraniem autora. Jednak mi, taki zabieg, bardzo się podoba. Dzięki temu cała książka nabrała dla mnie bardzo fajnej dynamiki i z niecierpliwością czekałam na rozdziały dotyczące najwcześniejszych wydarzeń. Akcja, która początkowo rozwija się bardzo  mozolnie, z każda przerzucaną stroną napiera tempa, aby pod koniec gnać jak szalona. A jak już o końcu mowa… po raz kolejny mamy zakończenie w iście bondowskim stylu! Takiego scenariusza nie powstydziliby się twórcy filmów sensacyjnych. Jednak akurat to uważam za przesadę. Nigdy nie przepadałam za robieniem z głównych bohaterów półbogów, a zarówno w pierwszym jak i drugim tomie historii Thomasa Ravnsholdta ostatnie rozdziały właśnie na takiego go kreują. 

Sam nasz samozwańczy detektyw nic się nie zmienił. Nadal uważam go za niezwykle irytującego egocentryka, który w nosie ma wszystko i wszystkich. Podobnie jak w części rozpoczynającej cały cykl poczułam do Ravnsholdta malutką nić sympatii dopiero w późniejszych rozdziałach.

O ile w Wykolejonym nie było wątku miłosnego z Thomasem w roli głównej, o tyle w Zagubionym takowy już znajdziemy. Ogólnie, jak już większość wie, nie jestem zwolenniczką wplątywania miłości we wszystko co się da, ale w tym konkretnym przypadku taki wątek wcale mi nie przeszkadzał. Nie był zbyt nachalny i nie został przez autora wysunięty na pierwszy plan. 

Warsztat autora jak najbardziej zasługuję na pochwałę. Język jest bardzo prosty i przejrzysty w odbiorze, co ułatwiało szybkie zapoznanie się z lekturą. W tym konkretnym punkcie nie mogę mieć naprawdę żadnego ale. 

Muszę jednak wspomnieć o pewnej niejasności, o której zapomniałam wspomnieć przy okazji recenzji pierwszego tomu. Mianowicie na samym początku Wykolejonego czytelnik może przeczytać, że została zamordowana żona Thomasa, aby później przy okazji rozmowy o zamordowanej przekonać się, że była tylko (albo aż!) narzeczoną. W Zaginionym sytuacja jest podobna, raz możemy przeczytać o żonie, raz o narzeczonej. Stąd sama nie wiem Ravnsholdta jest wdowcem czy nadal kawalerem?

Zaginiony jest równą kontynuacją cyklu. Z jednej strony nawet się z tego faktu cieszę, z drugiej z kolei czuje mały niedosyt, mimo wszystko liczyłam na coś więcej. Niestety autor również i tutaj postanowił dać zakończenie iście bondowskie! Niemniej jednak cała sprawa wydawała mi ciekawsza i lepiej skonstruowana niż w Wykolejonym. Mam nadzieję, że z części na część, a seria ma mieć ich aż dziesięć, będzie coraz lepiej.

OCENA: 6/10

„Wszyscy jesteśmy ludźmi z krwi i kości, niezależnie od wieku, wzrostu czy tuszy. I wszyscy żyjemy nadzieją na lepszą przyszłość, łudzimy się, że jutro będzie lepsze niż dzień, który właśnie mija. Że nasze szczęście jest tuż za rogiem, że czeka tam na nas” ~ Michael Katz Krefeld, Zaginiony, Kraków 2014, s. 188


Razem z Lady Spark wyznajemy zasadę, aby do końca miesiąca! Pozdrawiam,
Tea


[1] Opis pochodzi ze strony wydawnictwa

czwartek, 21 kwietnia 2016

242. Ravn po raz pierwszy...

AUTOR: Michael Katz Krefeld
TYTUŁ ORYGINALNY: Afsporet
TŁUMACZ: Elżbieta Frątczak-Nowotny
CYKL: Ravn
TOM: Pierwszy
ROK WYDANIA: 2014
WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Literackie

OPIS
Wykolejony nie jest pierwszą powieścią w dorobku Michaela Katza Krefelda, ale pierwszym tomem serii, którą duński autor podbija serca międzynarodowej publiczności. To początek 10-tomowej serii, której głównym bohaterem jest detektyw Thomas "Ravn" Ravnsholdt. Musi on rozwiązać zagadkę zaginięcia litewskiej call girl, Kariny, zwanej Maszą... Czytelnik wraz z detektywem wchodzi coraz głębiej w mroczny świat i odkrywa kolejne jego warstwy oraz innego, na pierwszy rzut oka niewidocznego, lecz przerażającego bohatera - przemoc, która czai się zarówno w ciemnych zaułkach miasta, jak i w domowym zaciszu. [1]

RECENZJA
W sumie sama nie wiem jak do tego doszło, ale Wykolejony był dopiero pierwszym kryminałem, z którym zapoznałam się z w nowym, 2016 roku. Nieprawdopodobne? A jednak! Zanim usiadłam do tej książki już trochę się o niej naczytałam i przyznam się szczerze, że miałam co do niej duże wymagania…  i chyba to mnie niestety zgubiło. Jednak nim przejdę do samej recenzji muszę wspomnieć, że lektura Wykolejonego zbiegła się w czasie razem z dosyć intensywnym okresem w moim życiu i to chyba też trochę zaważyło na ogólnej ocenie.

Ludzka egzystencja nigdy nie jest łatwa. Człowiek codziennie staje przed zadaniami, kolejnymi wyzwaniami i tysiącami decyzji, które mogą zmienić całe jego życie. Czasem jednym błędem może przekreślić wszystko, co do tej pory sobie zbudował, a czasami to inne osoby swoim postępowaniem sprawiają, że zbacza z własnego „toru” i staje się wykolejonym. Zarówno policjant Thomas "Ravn" Ravnsholdt jak i Masza coś na ten temat wiedzą. Nie do końca ze swojej winy znaleźli się w samym centrum wydarzeń, które przewróciły ich życie do góry nogami. Po śmierci żony Thomas kompletnie się załamuje i zaczyna pić, na domiar złego zostaje wysłany w pracy na przymusowy urlop. Każdy kolejny dzień w jego wykonaniu wygląda tak samo – wstaje z ogromnym kacem, który musi zapić… i tak dzień w dzień. Dopiero nietypowa prośba przyjaciela, dotycząca odnalezienia Maszy - zaginionej córki znajomej, trochę modyfikuje jego dzienną rozpiskę. Początkowo sceptycznie nastawiony do całej sprawy Ravnsholdt w końcu coraz bardziej zaczyna się zagłębiać w całą sprawę, jednocześnie wyciągając na jaw bardzo brudne interesy. Jednak czas okazuje się być największym wrogiem Thomasa - w mieście grasuje seryjny morderca, którego ofiarami padają prostytutki i wszystko wskazuje na to, że na jego „celowniku” znalazła się również Masza.

Autor w swojej książce poruszył i bardzo skrupulatnie przedstawił temat prostytucji i handlu ludźmi. Cieszę się, że zajmując się tymi konkretnymi problemami Michael Katz Krefeld nie poszedł na łatwiznę i rzeczywiście bardzo dokładnie je opisał. Wykreowany przez niego świat, w którym wszystko jest na sprzedaż był przerażający w swojej realności. 

Niemniej jednak rozdziały w całości poświęcone głównemu bohaterowi miały już zupełnie inną dynamikę – akcja w nich toczyła się bardzo powoli i przez ponad połowę lektury można było zapoznać się z dokładnym planem jego dnia, co niestety początkowo kręciło się w większości wokół pijackich wypraw i ekscesów Thomasa. Dopiero pod koniec wszystko nabrało rumieńców, a akcja toczyła się prawie jak w najnowszej części Jamesa Bonda. 

Z racji tego, że jestem 100% babą to polubienie męskich postaci w czytanych lekturach raczej przychodzi mi z łatwością, ale w Wykolejonym ogromną trudność sprawiało mi obdarzenie głównego bohatera, chociaż odrobinką sympatii.  Ravn był dla mnie egocentrykiem, który zupełnie gdzieś miał wszystkich swoich najbliższych. Można zrozumieć, że przeżył tragedię, że był załamany, ale w paru miejscach miałach ochotę „wysadzić” go z książki i mocno nim potrząsnąć! Na szczęście pod koniec już trochę się poprawił, co wydaje się być dobrym znakiem przed lekturą drugiego tomu serii.

Podobało mi się natomiast to, że Michael Katz Krefeld zdecydował się na prowadzenie akcji na trzech płaszczyznach – dalszej przeszłości, niedawnej przeszłości i teraźniejszości – i jednocześnie mimo narracji w trzeciej osobie poznawało się trzy postacie – mordercę, Maszę oraz naszego głównego bohatera. Szczególnie interesujące okazały się te rozdziały, których akcji działa się najdawniej i dotyczyła właśnie mordercy. Czytelnik mógł zobaczyć jak „rodziło” się jego wynaturzenie, jak zaczynała kiełkować w nim zabójcza natura. Ubolewałam jedynie nad tym, że ten konkretny wątek nie został opisany bardziej szczegółowo. Mamy tutaj mordercę – jeszcze jako małego chłopca oraz już w pełni „ukształtowanego”  na maszynkę do zabijania, nic więcej, żadnego „pomiędzy”.

Sam warsztat autora jak najbardziej zasługuję na pochwałę. Język jest bardzo prosty i przejrzysty w odbiorze, co ułatwiało szybkie zapoznanie się z lekturą. W tym konkretnym punkcie nie mogę mieć naprawdę żadnego ale. 

Wątpliwości mogę mieć za to do zakończenia, które mocno mnie rozczarowało. W moim odczuciu było zbyt przesadzone, a przez to miałam wrażenie, że cała książka wydała mi się lekko oderwana od rzeczywistości. Szkoda, bo sam pomysł na zajęcie się prostytucją i handlem ludźmi uważam za bardzo dobry wybór.

Reasumując, Wykolejony jest kryminałem, który można uznać za dobry, ale na pewno nie za wybitny. Poruszone w książce kwestie prostytucji i handlu ludźmi zostały bardzo szczegółowo opracowane i to się ceni. Niemniej jednak zabrakło mi tutaj większej dynamiki, a przede wszystkim dobrze wykreowanego głównego bohatera, który byłby idealnym spoiwem całej historii. 
Thomas "Ravn" Ravnsholdt raz był tytułowym Wykolejonym, aby pod koniec stać się ciutnie nowym Jamesem Bondem, nie było żadnego pomiędzy – albo czarne albo białe. Rozczarowało mnie również zakończenie, które w moim odczuciu było zdecydowanie przerysowane i przejaskrawione. 

„Jeśli mnie jeszcze pamiętasz, mamo, to proszę, wybacz mi” ~ Wykolejony, Michael Katz Krefeld,  s. 291

OCENA: 6/10


Ależ dzisiaj piękne słoneczko u mnie! To chyba będzie dobry dzień, nawet jeśli spędzony na uczelni. Pozdrawiam,
Tea

[1] Opis pochodzi ze strony wydawnictwa

czwartek, 24 września 2015

167. Poważny problem potraktowany po macoszemu

AUTOR:  Katarzyna Michalak
ROK WYDANIA: 2015
CYKL: Seria z Czarnym Kotem
WYDAWNICTWO: Literackie

OPIS
Dziesięć sekund – gdyby Michał Sokołowski tyle właśnie czasu poświęcił żonie i synkowi, uratowałby im życie. Gdy giną w wypadku, do bólu i rozpaczy dołącza się niemożliwe do zniesienia poczucie winy. A t dopiero początek tragedii… Zdruzgotanego mężczyznę czeka znacznie trudniejsza walka. Walka o dom, o rodzinę, o dzieci.
Nie oddam dzieci! – to najmocniejsza powieść Katarzyny Michalak. Roztrzaskuje serce na kawałki, wzbudza skrajne emocje, porusza do łez.
Tę powieść musisz przeczytać…
Ta historia może zmienić Twoje życie…
Ten dramat może się rozegrać obok Ciebie… [1]

RECENZJA
O twórczości Katarzyny Michalak słyszałam już wiele. Jedni ją kochają, inni nienawidzą, ale nikt nie zabroni tej pani pisać dalej. Już na początku zaznaczę, że wcześniej nie czytałam książek Michalak i jest to moja pierwsza styczność z tą autorką i mając w domu jeszcze kilka jej książek nawet po jakiejś nieudanej nie poddam się póki nie pokonam tych leżących w domu i dopiero wtedy wyrobię sobie jakieś zdanie.

Temat, jaki postanowiła poruszyć pani Michalak jest bardzo trudny. Wypadek samochodowy, który został spowodowany przez człowieka o wątpliwej reputacji ze znajomymi, którzy również są typami spod ciemnej gwiazdy. Wiele takich wypadków na polskich drogach się dzieje i dziać się będzie, bo ludzie wsiadający pod wpływem alkoholu czy narkotyków za kółko czują się panami świata i tego nic nie zmieni. Ani zaostrzające się prawo, ani nawet kara śmierci. Nic, bo ludziom brakuje wyobraźni. Wiecznie powtarzają sobie: to mnie nie spotka, to mnie nie dotknie. Jednak rzeczywistość jest zupełnie inna i doskonale przekonał się o tym Michał Sokołowski, który do trzecich urodzin swojego najmłodszego dziecka uważał, że ma wszystko i żadne nieszczęście go nie spotka.

Stała się tragedia, bo Marta i mały Antoś nie żyją. Udało się tylko uratować dziecko, które kobieta nosiła pod swoim sercem. Świat chirurga się wali. Zatraca się w swojej rozpaczy i zaczyna zapominać o tym, co najważniejsze, o najcenniejszej pamiątce, jaką pozostawiła mu żona: o ich dzieciach. I tak z początkowego współczucia i miejscowego bohatera, który ratował ludzkie życia Michał nagle staje się wrogiem.

I teraz uwaga, bo będzie cała masa zarzutów. Czytając pierwsze sto stron ze trzy razy zwróciłam swój zeszłotygodniowy obiad. Serio! Ile można słuchać o tym, jaki to Michał cudowny chirurg, a jaką miał cudowną rodzinę. Dosłownie idealną. A żona? Do rany przyłóż. Dzieciaczki cudowne. Serio? No nie! Nie ma rodzin idealnych! Nie ma! No po prostu nie ma, a jeśli jedyną wadą tej cudownej familii ma być to, że facet zatracił się w pracy to ja dziękuję i postoję. Dodatkowo pewne sytuacje autorka opisuje tak pobieżnie, tak bezpłciowo, że aż człowiekowi chce się płakać (nie ze wzruszenia, a z rozpaczy, że temat został tak potraktowany!). Kolejne! Michał jedzie do warszawskiego centrum medycznego, gdzie przebywa jego najmłodszy syn (urodzony, jako wcześniak) i towarzyszy mu (podesłana podstępem) pewna stażystka i nasz wdowiec już pierwszego dnia zauważa, że ona jest piękna. No, bo zwrócę kolację. Jedźmy dalej. Sprawa wypadku w toku. Cały czas się toczy. Gdy nagle okazuje się, że kierowca nie żyje. Zmarło się biedakowi. I kto jest podejrzany chirurg! A gdy wypowiada policjantom, że „nie jest mu żal i niech mu ziemia ciężką będzie” to słyszy, że to tak jakby się przyznał do zlecenia morderstwa. Także uważajcie, co mówicie, bo jeszcze przypadkiem zleciliście czyjeś morderstwo a o tym nie wiedzieliście. Na litość boską! Mężczyzna stracił żonę i syna, więc jak ma współczuć matce nieżyjącego? Ten człowiek mu ich zabrał, bo wsiadł za kierownicę pijany i naćpany i tak dalej.

Tytuł. No wyjątkowo muszę się doczepić, chociaż zazwyczaj tego nie robię, bo nigdy nie zauważyłam tak rażącej pomyłki w tej kwestii. Patrzę na granatową okładkę i widzę „Nie oddam dzieci!”, więc zacierałam rączki z radości na batalie sądowe między krewnymi matki, a ojcem. Na przerzucanie dzieci to do jednego domu to do drugiego. A tu, co?! Zaledwie trzydzieści stron akcji i to dziejącej się tak szybko, że pendolino to już starożytność!

Cała sprawa jest trochę bardziej zagmatwana i chętnie bym wam rozwinęła, ale nie będę spojlerować. Nie mam na to siły. Książę przeczytałam w jeden dzień. Gdyby dać mniejszą czcionkę wyszłaby zdecydowanie cieńsza. Język? Prosty jak konstrukcja cepa. A cepy jak wiemy są banalne. Autorka chyba pisała książkę na kolanie i nie przemyślała tego. Zresztą obserwuję bloga Pani Michalak i w tej kwestii pewnie się nie mylę, bo od momentu, gdy ogłosiła chęć powstania tej powieści do chwili jej wydania minęło bardzo mało czasu. I to niestety widać. Jest ona niedopracowana. I niestety nie uroniłam ani jednej łzy, więc albo ona jest tak mało wzruszająca, albo ja tak mało ckliwa. Sami oceńcie.

Pozostałe książki Katarzyny Michalak będą musiały odczekać swoje. Będę je sobie dawkować stopniowo. Może coś mnie jeszcze zaskoczy. A tym samym… nawet nie wiem czy to polecić, chyba, że chcecie sobie poczytać coś w jeden dzień. Wtedy proszę bardzo, ale za stracone nerwy ja nie odpowiadam!
"Po to właśnie są przyjaciele: by cię bronić nawet przed tobą samym." ~ Katarzyna Michalak, Nie oddam dzieci!, Kraków 2015, str. 140.
OCENA: 2/10

[1] Opis pochodzi z okładki książki

Uwierzcie mi, że ta książka była po prostu koszmarem... Czymś czego nie dało się nazwać. Co dwa słowa prychałam pod nosem z irytacji! Nie sprawia mi przyjemności pisanie takich recenzji, ale czasami są konieczne. 

czwartek, 5 czerwca 2014

046. A Kobziarz zaczyna grać swoją melodię czyli "Rilla ze Złotego Brzegu"

AUTOR: Lucy Maud Montgomery
TYTUŁ ORYGINALNY: Rilla of Ingleside
TOM: Ósmy 

SERIA: Ania z Zielonego Wzgórza
TŁUMACZ:  Janina Zawisza-Krasucka  
ROK WYDANIA: 2010
WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Literackie

OPIS
Dzieci Ani i Gilberta są już dorosłe: kształcą się, zaręczają, myślą o pracy. Z wyjątkiem ślicznej Rilli, która myśli jedynie o rozrywkach i wiedzie beztroskie życie w Złotym Brzegu. Ale i Rilla będzie musiała zmierzyć się z odpowiedzialnością, gdy świat pogrąży się w wojnie, jej bracia i ukochany Kenneth wyruszą na font, a jej samej przyjdzie się zaopiekować pewnym niemowlakiem przyniesionym do domu państwa Blythe’ów w wazie od zupy… Ostatni tom przygód rodziny Blythe’ów i ich przyjaciół to wzruszająca historia o miłości, poświęceniu, odwadze i dojrzewaniu, w której jak zwykle pojawi się grono naszych ulubionych bohaterów, ale także całkiem nowe postaci.   [1]

RECENZJA
                Ostatnie spotkanie z Anią i całą jej rodziną było jak zawsze wzruszające. Nigdy nie lubię opuszczać świata, który wykreowała Lucy Montgomery. Zawsze po zakończeniu całego cyklu czuję się jednocześnie bogatsza o coś i biedniejsza o to, że koniec tej przygody. Chociaż wiem, że zawsze mogę wrócić do całego cyklu to jednak to uczucie towarzyszy mi nieodmiennie.
                Rilla jest najmłodszym i najbardziej rozpieszczonym dzieckiem w Złotym Brzegu. Dla niej świat jest wielką rozrywką i nie może już się doczekać, kiedy zacznie chodzić na zabawy… Przede wszystkim ni e może jednak się doczekać tego, gdy będzie miała, co najmniej kilku adoratorów. Rilla jest świadoma swojej urody. Wie, że jest najpiękniejszą dziewczynką ze Złotego Brzegu. Jest również przy tym odrobinę próżna, co martwi Anię, która odebrała surowe wychowanie od swojej opiekunki Maryli. Ania sama wie jak wiele przykrości może sprawić próżność. Wystarczy wspomnieć tylko historię z nieszczęsną próbą ufarbowania swoich włosów… Zamiast czarnych zrobiły się zielone. Rilla nie ma również chęci do ukończenia szkoły wyższej jak jej rodzeństwo. Jej życie płynie na bezustannym byciu piękną, podziwianą i kochaną.
                Co do wyglądu głównej bohaterki to można jej zarzucić tylko to, że jest wyjątkowo chuda, przez co jej uroda trochę blaknie. Jednak dalej ma w sobie wszystkie najlepsze cechy. Podobnie jak matka uwielbia marzyć i przebywać w krainie fantazji. Jednak i czas beztroskiego dzieciństwa, które prowadziła Rilla musi się kiedyś skończyć. Świat ogarnia Wielka Wojna. Wszyscy chłopcy z Glen idą, jako ochotnicy do wojska. Dla Rilli, która do tej pory nie miała styczności z prawdziwym i rzeczywistym życiem przeżywa szok. Wraz z nastaniem wojny kończą się spotkania towarzyskie, a nastaje nerwowe oczekiwanie na następny dzień. Oczekiwanie, które wykańcza, bo każda taka wiadomość może przynieść wiadomość o śmierci najbliższych, których żegnała na stacji.
                Rilla najlepszy kontakt miała zawsze z Walterem, którego kochała najbardziej z całego rodzeństwa. Walter był powiernikiem jej sekretów… Początkowo Rilla jest zazdrosna o nić porozumienia, która łączy Waltera z Di… Jednak wraz z rozwojem sytuacji wszystko się poprawia, a ta dwójka staje się nierozłączona, aż do czasu…
                Nie tylko bracia głównej bohaterki poszli do wojska. Również ukochany Kenneth, znika na froncie. Miłość, która spadła nagle na najmłodszy kwiat Blythe’ów nie sprawia tak wielkiej radości jak powinna. Kenneth na wojnie, a Rilla musi sama radzić sobie z niepokojącymi ją myślami. Nie do końca wiedząc czy jest jego narzeczoną czy też nie odrzuca swoich adoratorów, przekonując się, że posiadanie zbyt dużej ilości ukochanych to nie do końca tak wielka zaleta. W między czasie Rilla opiekuje się wojennym dzieckiem, którego matka zmarła przy porodzie, a o ojcu słuch zaginął. To powoduje, że Blythe staje się coraz lepszą i bardziej pracowitą kobietą. Mając świadomość, że chłopcy z Kanady oddają życie za ojczyznę, ona też chce mieć swój skromny udział w wojnie. Zajmując się tak prostymi sprawami jak organizowanie Młodzieżowego Czerwonego Krzyża zapełnia sobie czas, który w jej pierwszych marzeniach był wypełniony zabawami. Rilla poznaje również smak zawodu przyjaźni. Nie wszystko udaje się tak jak powinno i śmierć również wita w progi Złotego Brzegu…
                Przez całą powieść widzimy wyraźnie zmianę w zachowaniu panny Blythe. Z trzpiotka staje się rozważną panną, która wie, co to ból i cierpienie. Która zna podstawowe wartości. Książka ma pokazać obraz rodziny, której członkowie uczestniczyli w wojnie. Nawet po zakończeniu konfliktu nic nie jest takie samo jak było. Mężczyźni wracający z frontu to nie są ci sami roześmiani chłopcy, którzy byli żegnani kilka lat temu. Nie wszyscy nawet wrócili do domów. Rodziny musiały radzić sobie ze stratą najbliższych. Matki musiały pogodzić się z tym, że ich ukochani synowie już nigdy nie przybiegną z bukietem kwiatów. Siostry muszą znieść okropną myśl, że nigdy już nie porozmawiają szczerze z bratem. Żony i ukochane muszą stłumić ból serca. Wszystko się zmieniło i nic nie było już takie jak wcześniej.
                Gdy skończyłam cały cykl natchnęła mnie myśl, że chciałabym żyć w czasach Ani. Oczywiście nie mówię tu konkretnie o tomie ostatni, ale początkowym. Przecież wtedy świat był lepszy. Ludzie częściej rozmawiali ze sobą twarzą w twarz, więzy rodzinne były trwalsze, a przyjaźnie zawierane były na dworze, a nie przez Internet. Ludzie nie tracili czasu na przeglądanie jakiś portali społecznościowych, a dzieci wychowywały się według zasad szacunku dla starszych. Nikt wtedy nie słyszał o czymś takim jak ‘bezstresowe’ wychowanie. Wtedy najlepszą metodą wychowawczą był porządny klaps. Trochę smutno, że te czasy odeszły, bo patrząc na to, co się dzieje z dzisiejszą młodzieżą to strasznie mi przykro patrzeć jak wszyscy ‘mądrzy’ ludzie twierdzą, że klaps jest szkodliwy i stresujący. Ludzie uwierzcie mi, że bardziej stresująca jest szkoła i gdy dziecko wchodzi w wielki świat rówieśników szybciej się stresuje i czuje się od nich gorsze, a potem tylko słychać o kolejnych samobójstwach wśród dzieci lub prześladowaniach w szkole… Dlatego właśnie chciałabym żyć w czasach Ani.
"Jednak uśmiechnął się do dużych, szarych oczu, które kochał – oczu dawniej pełnych radości, a teraz przygasłych od nie wypłakanych łez." ~ Lucy Maud Montgomery, Rilla ze Złotego Brzegu, Kraków 2010, s.217.
OCENA:  8/10

[1] Opis zaczerpnięty z tyłu książki.  

OGÓLNE PODSUMOWANIE CAŁEGO CYKLU 'ANI Z ZIELONEGO WZGÓRZA'
Rilla ze Złotego Brzegu: 8
Ogólna ocena cyklu: 8!
I żegnamy Anię oraz całą jej cudowną rodzinę. A Wy jaką ogólną ocenę dacie Ani? Z tego miejsca zapowiadam Wam, że za jakiś czas będe Was zamęczać recenzjami mojego drugiego, ulubionego cyklu. Jesteści gotowi? 
Jeszcze z Włoch,
Lady Spark 

czwartek, 29 maja 2014

044. "Dolina tęczy" czyli beztroskie chwile dzieciństwa

AUTOR: Lucy Maud Montgomery
TYTUŁ ORYGINALNY: Rainbow Valley
TOM: Siódmy 
SERIA: Ania z Zielonego Wzgórza
TŁUMACZ:  Janina Zawisza-Krasucka
ROK WYDANIA: 2010
WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Literackie

OPIS
W tajemniczym, magicznym miejscu, zwanym Doliną Tęczy, dzieci Ani codziennie bawią się i odkrywają, czym jest prawdziwa przyjaźń, poświęcenie i pasja. Z pewnością nie będą narzekać na nudę, tym bardziej, że do wioski sprowadza się nowy pastor z czwórką dzieci, a do tej gromadki dołącza wkrótce zwariowana Marysia Vance. Szykuje się mnóstwo przygód, zaskakujących zwrotów akcji i tysiąc atrakcyjnych tematów dla plotkarek z Glen St. Mary! [1]

RECENZJA
                Jeśli mam być szczera to… ten tom wyjątkowo nigdy nie przypadał mi do gustu. Za każdym razem, gdy zasiadam do „Doliny Tęczy” ponownie czuję pewne rozczarowanie. Zawsze mam nadzieję, że znajdę więcej przygód Kuby, Waltera, bliźniaczek, Shirley’a i Rilli, ale nie… w zamian dostaję rodzeństwo Meredith i bardzo pewną siebie Marysię Vance. Cóż powiadają, że nie można mieć wszystkiego.
                Oczywiście to nie jest tak, że wcale nie polubiłam Flory, Uny, Jerry’ego i Karolka czy Marysi (chociaż bardzo działała mi na nerwy). Polubiłam ich, bo to przecież przyjaciele z mojego dzieciństwa, ale mam wrażenie, że „Dolina Tęczy” powstała, bo czymś trzeba było zapchać dziurę między „Anią ze Złotego Brzegu” a „Rillą ze Złotego Brzegu”. Dla mnie świadczy o tym sam fakt, że o dzieciach Ani jest zaledwie kilkanaście lub kilkadziesiąt stron. W większości poznajemy dzieci pastora, które są okropnymi urwisami, a ich matka nie żyje od dobrych kilku lat. Sam pastor jest częściej zajęty zastanawianiem się nad pojęciem grzechu i zbawieniem ludzkości lub innych kaznodziejskich problemach niż na wychowaniu i zapewnieniu wszystkiego, co najlepsze swoim dzieciom. Dzieci są pod opieką starej ciotki Marty, która pierwszej młodości już nie jest i nie umie zaopiekować się pociechami. Odnosi się wrażenie, że większą miłością darzy kota niż Unę, Florę, Jerry’ego i Karolka.
                Pewnego dnia rodzeństwo Meredith spotyka Marysię Vance, która uciekła od swojej opiekunki, bo miała dość bicia. Jest to postać, której nie polubiłam od samego początku. Zarozumialstwo to za słabe określenia dla tej młodej dziewczynki. Jest tak pewna siebie, a przy tym bezczelna, że nic tylko wziąć i zlać ją rózgą. 
                Rodzeństwo, co chwila popada w jakieś tarapaty. Nie jest to oczywiście do końca ich wina, bo przecież ich matka nie żyje, a ojciec nie ma czasu na zajmowanie się tak przyziemnymi sprawami jak wychowanie czwórki dzieci. Starają się oczywiście zachowywać jak najbardziej poprawnie, bo przecież ile można słuchać od Marysi, że są okropni? Jednak szłoby im to zdecydowanie lepiej gdyby mieszkańcy Glen St. Mary nie stawiali przed dziećmi pastora tak wielkich wymagań. Przecież można wykazać trochę zrozumienia dla półsierot i spróbować im pomóc.
                Na całe szczęście autorka pomyślała też o trochę starszych czytelnikach niż tylko dzieci, do których jest skierowany cały cykl, bo da się odkryć wątek romantyczny. W końcu sam pastor zaczyna zauważać, że jego dzieci zdecydowanie odstają od rówieśników. Zamknięty w sobie od śmierci ukochanej Cecylii nie zauważa innych kobiet, które chętnie usidliłby wdowca. W Glen St. Mary znajduje się jedna odważna kobieta, której serce kilkanaście lat temu utonęło w morzu wraz z katastrofą statku, na którym był jej ukochany…
                I wśród dzieci zdarzają się miłości… Nieśmiałe spojrzenia Uny do jednego z Blythe’ów… Cóż, niestety ich dalsze dorastanie nie będzie już takie proste… Nadchodzi, bowiem Kobziarz i coraz mocniej gra swoją melodię, wzywając chłopców do siebie…
                Podsumowując… Najsłabsza powieść z całego cyklu. Jednak bez niej cała seria byłaby dziwnie pusta.
"Nigdy nie należy być pewnym, że życie nasze dobiega już kresu, bo kiedy nam się nawet zdaje, że los skończył pisać swą historię, to gdy odwracamy stronicę księgi naszego życia, widzimy ze zdziwieniem świeżo napisany rozdział." ~ Lucy Maud Montgomery, Dolina Tęczy, Kraków 2010, s.118.
OCENA: 6/10

[1] Opis zaczerpnięty z tyłu książki.  

Jak ja pod poprzednim postem liczyłam i byłam przekonana, że teraz powinnam dać ostatni tom Ani? Od razu widać kto ledwo zdał mature z matmy... Następna recenzja będzie pożegnanią z Anią Shirley!