Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura amerykańska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura amerykańska. Pokaż wszystkie posty

sobota, 28 grudnia 2019

604. Jojo Moyes - "Kolory pawich piór"


AUTOR: Jojo Moyes
TYTUŁ ORYGINALNY: The Peacock Emporium
TŁUMACZ: Agnieszka Myśliwy
ROK WYDANIA: 2019
WYDAWNICTWO:  Między Słowami

OPIS
Piękna, bogata i zepsuta do szpiku kości Athene zszokowała wszystkich. Uciekła od męża z domokrążcą, nie zostawiwszy nawet listu. Ponad trzydzieści lat później Suzanna Peacock musi zmierzyć się z mroczną legendą swojej matki. I z prawdą o sobie, która jest pilnie strzeżoną rodzinną tajemnicą.
Suzanna jest dumna jak paw, i jak paw dziwna i niedostępna. Ma wszystko, co potrzebne do szczęścia, tylko nie ma już siły udawać, że jest szczęśliwa. Jedynym miejscem, gdzie czuje się bezpieczna, jest jej mały sklepik, Pawi Zakątek. To tam pewnego dnia spotyka kogoś, kto jest równie pogubiony. I dostaje szansę, by zacząć wszystko od początku. [1]

RECENZJA
Jojo Moyes to mój pewniak, jeśli chodzi o poruszające powieści obyczajowe. Wiem, że mnie nigdy nie zawiedzie. Dlatego na „Kolory pawich piór” – książkę, która nigdy wcześniej nie była wydana w Polsce napaliłam się jak szczerbaty na suchary. Ale czy było warto?

Suzanna Peacock do tej pory prowadziła luźne życie w Londynie. Ona miała całą masę przyjaciółek, a jej mąż Neil zarabiał dobrze w banku. Żyli lekko ponad stan, ale nie był to nic strasznego według nich. Pewnego dnia Neil traci pracę, a długi z lekkiego życia doprowadzają ich do konieczności ogłoszenia upadłości finansowej. Zmuszeni opuszczeniem swojego luksusowego mieszkania w Londynie przeprowadzają się do Dere Hampton, gdzie ojciec Suzanny postanawia wynająć jej i Neilowi jeden z domów. Dla Suze powrót do rodzinnej miejscowości brzmi jak najgorszy koszmar. Musi się w niej zmierzyć z legendą swojej matki Athene, która uciekła z domokrążcą. Na dodatek Neil po dziesięciu latach bycia razem pragnie zostać w końcu ojcem. Dla Suzanny to kolejny etap, którego nie chce, bo mimo swoich 35 lat dalej nie czuje się gotowa na dziecko. Spokój uzyskuje dopiero, gdy otwiera swój wymarzony sklepik „Pawi Zakątek”. Tam poznaje pewnego Argentyńczyka, którego życie też nie oszczędzało. Czy ta dwója w końcu dostanie od życia to, czego pragnie?

Książki Jojo Moyes, które czytałam do tej pory były dla mnie magiczne i podobały mi się od pierwszych stron. W „Kolory pawich piór” nie wchodziło mi się lekko i przyjemnie. Miałam wrażenie jakby nie chciała, żebym poznała historię Suzanny Peacock.

Suzanna jest bohaterką, której nie byłam wstanie polubić przez całą historię. Nawet, gdy jej rodzina wyjawiła pilnie strzeżoną tajemnicę, która jej dotyczyła nie potrafiłam wykrzesać z siebie nawet odrobiony empatii. Już dawno nie spotkałam się w literaturze z tak dumną i egoistyczną bohaterką jak Suzanna. Według niej to, że popadli z mężem w długi to nie jest jej wina. To on stracił pracę, a ona musiała się pocieszyć poprzez zakupy i drogie prezenty dla przyjaciółek, żeby nie wyjść na biedną. To, że rodzina jej nie rozumie to również nie jest jej wina. Po prostu się nie starają i chcą żeby była szczęśliwa na siłę. Suze uważa, że świat powinien kręcić się tak jak ona tego chce. Nie umie nawet powiedzieć mężowi, że nie chce lub też nie jest gotowa na dziecko. Nie uważam tego za nic złego. Nie każda kobieta musi czuć w sobie instynkt macierzyński lub później dojrzewają do tego, że chcą mieć dzieci. Błąd Suzanny polegał na tym, że nie umiała tego powiedzieć mężowi i za jego plecami stosowała różne metody antykoncepcyjne, czyli go oszukiwała.

Pewnego dnia Suzanna w swoim sklepie poznała Argentyńczyka Alejandra, który pracował w pobliskim sklepie, jako położnik. Również nie przypadł mi do gustu. Obwiniał się o coś, na co nigdy nie miał wpływu i nie mógł go mieć. Jojo Moyes uczyniła ze swoich bohaterów postaci wiecznie cierpiące, które za wszelką cenę chcą unieszczęśliwiać innych. W zasadzie nic w głównych postaciach mi się nie podobało. Nawet poprawnie stworzone postaci drugoplanowe nie ratowały tej książki. Nie mam pojęcia, dlaczego Jojo Moyes postawiła wszystkie karty właśnie na takie postaci.
Sama fabuła również pozostawia wiele do życzenia. Przez większą jej część nie działo się nic wciągającego. Były momenty, gdzie czułam się zainteresowana, ale one bardzo szybko mijały. Na dodatek przesłanie też mnie nie zachęciło. Czy czasami lepiej nie próbować walczyć o coś? Dać z siebie więcej niż absolutne minimum? Jasne potem można się obwiniać i przy wszystkim mówić, że druga strona wcale nie zawiniła, ale w końcu po coś się z tą drugą osobą wiązaliśmy. Nie zrobiliśmy tego bez powodu.

To pierwsza książka Jojo Moyes, którą jestem rozczarowana. Pierwsza, w której zupełnie nic mi się również nie podobało. Miałam wrażenie, że autorka w pewnym momencie straciła główny zamysł na swoją powieść i prowadziła ją na siłę. No nic, każdy autor musi mieć w swoim dorobku słabszą książkę. Mam nadzieję, że to będzie jedyna u Jojo Moyes.
 „Właśnie, dlatego płacz jest taki wkurzający. Poświęcasz mu parę minut, a twoja cera i nos zdradzają wiele pół godziny później.” ~ Jojo Moyes, Kolory pawich piór, Kraków 2019, s.183.
OCENA:  5/10

I o to ostatnia recenzja w tym roku :). 
Obrazek pochodzi ze strony: http://www.eskarock.pl/eska_rock_news/szczesliwego_nowego_roku_2018_zyczenia_sylwestrowe_ktore_cie_wyroznia/148142
[1] Opis pochodzi z okładki książki

sobota, 14 grudnia 2019

601. Adriana Trigiani - "Brawo, Valentine"


AUTOR: Adriana Trigiani
ORYGINALNY TYTUŁ: Brava, Valentine
SERIA: Valentine Roncalli
TOM: Drugi
TŁUMACZ: Alina Siewior-Kuś
ROK WYDANIA: 2010
WYDAWNICTWO:  Prószyński i S-ka

OPIS
Wszystko wskazuje na to, że Valentine nie zrealizuje swoich marzeń, gdyż Alfred, „książę”, jedyny brat i przekleństwo Valentine, zostaje wyznaczony na jej partnera w Angelini Shoes. Zrozpaczona Valentine rzuca się w objęcia Gianluki, seksownego toskańskiego grabarze, który już wcześniej – w czasie jej pobytu na Capri – nie krył swego uczucia. Choć oboje szaleją za sobą, a Gianluca przysyła tęskne listy, związek na odległość wydaje się niemożliwy.
Niezwykła, jedyna w życiu okazja prowadzi Valentine z Greenwich Village na zalane słońcem ulice Buenos Aires, gdzie wychodzi na jaw rodzinny skandal. Czy więzi łączące Roncallich uda się odbudować? [1]

RECENZJA
Z ogromną przyjemnością sięgnęłam po drugi tom losów sympatycznej Valentine. Bardzo interesowały mnie jej losy nie tylko jej życia prywatnego, ale również firmy, którą próbowała ze wszystkich sił ratować.

Drugą część podobnie jak pierwszą otwiera ślub/wesele. W poprzednim tomie było to wesele Jaclyn, a w babci Valentine. Cała rodzina zjeżdża się do Włoch, gdzie ma odbyć się ślub Teodory i Dominica, którzy po dziesięciu latach ukrywania romansu, w końcu mogą cieszyć się otwarcie swoją miłością – mimo ich wieku. Dla Valentine powrót do Włoch równa się ze spotkaniem Gianluki, (który jest synem, Dominica). Valentine odkrywa, że przystojny i starszy Włoch wcale nie jest jej taki obojętny. Wesele nie przebiega tak jak powinno z powodu zazdrości ciotki Feen, która jest młodszą siostrą Teodory żyjącą wiecznie w jej cieniu. Spotkanie z Gianlucą przybiera nieoczekiwany obrót. Niestety pobyt we Włoszech szybko się kończy, a Valentine musi stanąć w walce o rozwój i ratowanie rodzinnego biznesu. Gianluca śle miłosne listy, ale czym jest związek na odległość? Czy ma on szanse przetrwania? Na dodatek w Buenos Aires wychodzi na jaw rodzinny skandal. Czy rodzina Roncallich go przetrwa?

Czytając drugi tom losów Valentine odkrywałam coraz więcej cech, które nas łączą. Valentine podobnie jak ja chciałaby żyć ze swoją rodziną w zgodzie i miłości. W zasadzie jej się to udaje. Problem ma tylko z bratem Alfredem. Wszyscy pozostali w rodzinie tańczą w zasadzie tak jak Alfred zagra, bo jest wielkim finansistą z Wall Street. Jednak nawet cudowny Alfred ma w swoim życiu gorszy okres. Zarówno na polu prywatnym jak i zawodowym, co zmusza go do podjęcia współpracy i bycie partnerem Valentine. Ja podobnie jak główna bohaterka zawsze próbuję utrzymywać dobre kontakty z bratem – nawet, jeśli on zachowuje się karygodnie. Na dodatek nasza Valentine odpowiedzialna jest za rodzinne pamiątki i świadomość, że tylko dla niej mają jakąkolwiek wartość, reszta rodziny uważa je za bezwartościowe. Dla mnie również ważne są rzeczy, z którymi wiążą się wspomnienia. Jednak na szczęście nie mam mani chomikowania. Dalej lubię Valentinę, bo jest to najbardziej życiowa i realna postać, z jaką się spotkała w literaturze obyczajowej lekkiej.

Jej wyjazd do Argentyny to szansa na odkrycie głęboko zakopanej tajemnicy, o której nie wiedziała nawet babcia Teodora. Na dodatek to również kilka słodkich chwil w ramionach Gianluki, który niespodziewania pojawia się w tym samym miejscu. Valentine nie kryje się już ze swoimi uczuciami, ale dają się jej we znaki ogromna chęć uratowania firmy i dobicie targu z rodziną z Argentyny. Rykoszetem obrywa Gianluca… Czy to oznacza koniec ich pięknej znajomość nim na dobre się rozpoczęła w rzeczywistym świecie przeniesionym z uroczych włoskich papeterii?

Nie wiem, kto odpowiada za błąd: autorka, oryginalna korekta czy polski tłumacz i polska korekta. Ale zauważyłam, pewną nieścisłość. „W stylu Valentine” jej młodsza siostra urodziła córkę, która w tym tomie stała się synem, aby potem znowu stać się córką Teodorą. Jestem bardzo wyczulona na takie błędy i to znacznie obniża dla mnie poziom książki. Zwłaszcza, że ten błąd dało się wyłapać.
Oprócz błędu cała fabuła bardzo mi się podobało oraz to w jak sposób Adriana Trigiani pokierowała losami miłości Valentine i Ginaluki. To nie był typowy romans, że ona go zraniła, a on po kilku tygodniach przybiegł do niej stęskniony i puścił wszystko w niepamięć. Nie. Zdecydowanie tak nie było. Przez swoje zabieganie i zaangażowanie w pracę, (co do pewnego momentu rozumiałam i miała lekki żal do Gianluki, że przyjechał do Argentyny wiedząc, w jakim celu jedzie tam z kolei jego ukochana) jej miłość nagle stała się zagrożona, a ona musiała nauczyć się żyć ze złamanym sercem i pewne sprawy w swoim życiorysie przewartościować… Za to właśnie lubię Valentine, że nic w jej życiu nie przyszło łatwo. Nie urodziła się w bogatej rodzinie, nikt nie dał jej pracy marzeń od tak. O wszystko musiała walczyć i pewnie, dlatego tak się z nią utożsamiam i lubię.

Gdyby nie błąd w fabule pewnie książce dałabym taką samą ocenę jak poprzedniczce, ale nie umiem wybaczać takich błędów. Literówki jeszcze gdzieś mi czasem umkną, ale błędy w fabule to dla mnie głównych grzech, jaki może popełnić autor, gdy jego książki wychodzą drukiem i docierają do szerszej publiczności. Oczywiście polecam Wam i ten tom, bo jest naprawdę śmieszny i życiowy. 

„Wcześniej wierzyłam, że ludzie się nie zmieniają, że to niemożliwe, że przez całe życie pozostajemy tacy sami. Ale to nieprawda. Kiedy ktoś nas kocha, mamy przed sobą możliwość zmiany. Możemy z nim zostać, możemy wybaczyć, możemy całkowicie przeciąć więzy. Możemy wzajemnie się rozczarować albo cieszyć się wzajemnie najlepszymi cechami – nie możemy jednak odwracać się plecami.”~ Adriana Trigiani, Brawo, Valentine, Warszawa 2010, s. 239.
OCENA: 6/10

To naprawdę bardzo pogodna seria ;) 

[1] Opis pochodzi z okładki książki

środa, 11 grudnia 2019

600. Adriana Trigiani - "W stylu Valentine"


AUTOR: Adriana Trigiani
ORYGINALNY TYTUŁ: Very Valentine
SERIA: Valentine Roncalli
TOM: Pierwszy
TŁUMACZ: Alina Siewior-Kuś
ROK WYDANIA: 2010
WYDAWNICTWO:  Prószyński i S-ka

OPIS
Angelini Shoe Company od 1903 roku szyje eleganckie ślubne pantofelki. Teraz znajduje się na krawędzi bankructwa. Zadaniem Valentine Roncalli jest wprowadzenie staroświeckiego rękodzieła w dwudziesty pierwszy wiek i uratowanie rodzinnej firmy od ruiny. Jedzie, więc do Włoch, by tam nauczyć się nowych technik i znaleźć wyjątkowe materiały. W Toskanii, Neapolu i na Capri poznaje rodzinną tajemnicę, a także odkrywa w sobie artystkę.
„W stylu Valentine” to niezwykła uczta dla czytelnika, historia o miłości i stracie opowiedziana z serdecznością oraz poczuciem humoru. [1]

RECENZJA
Są momenty, gdy bardzo dużo książek z rzędu u mnie to powieści lekkie. Nie wstydzę się tego. Praca i problemy w życiu bywają momentami tak ciężkie, że czytanie czegoś ambitniejszego, co wymaga ode mnie więcej uwagi jest zbyt trudne. Seria o Valentine Roncalli na taki okres wydawała się idealna, a na dodatek pogoda za oknem nie kusiła, żeby wyjść na spacer.

Valentine Roncalli pochodzi z włoskiej rodziny, która od kilku pokoleń żyje w Ameryce, a konkretnie w Nowym Jorku. Poznajemy ją podczas wesela jej najmłodszej siostry Jaclyn. Valentine ma trzydzieści trzy lata i jako jedyna ze swojego rodzeństwa nie ma jeszcze męża i dzieci. Pracuje w warsztacie szewskim swojej babci, gdzie robią ślubne buty na zamówienie. Każda z par butów jest jedyna i niepowtarzalna, bo robiona jest dla konkretnej osoby. Valentine wydaje się, że w końcu znalazła swoje miejsce na ziemi, gdy spada na nią jak grom z jasnego nieba informacja, że zakład jest ogromnie zadłużony i grozi mu sprzedaż. Valentine może stracić nie tylko miejsce pracy, ale również mieszkanie. Kobieta nie chce do tego dopuścić, bo wizja powrotu do zawodu nauczyciela jest dla niej koszmarem. Chce za wszelką cenę uratować biznes, który jej rodzina prowadzi do 1903 roku. Na drodze ma dwie przeszkody: brak pieniędzy na spłatę długi oraz rodzonego brata Alfreda, który ze wszystkich sił chce doprowadzić do sprzedaży nieruchomości, która mieści się w jednej z lepszych części Manhattanu. Czy wyjazd do Włoch, gdzie Valentine będzie się uczyć techniki robienia butów i ich ozdabiania pomoże jej wykorzystać jedyną szansę na uratowanie rodzinnego biznesu?

Valentine przez rodzinę uważana jest, jako ta zabawna. Jej brat Alfred określany jest, jako ten perfekcyjny, siostra Tess, jako zaradna a Jaclyn, jako ta piękna. Ojciec stwierdził, że ona, jako jedyna z czwórki jego dzieci musi walczyć o wszystko sama. Nie dostaje od życia nic za darmo. Nawet pożyczkę, której udzielił jej brat (prywatnie) musiała spłacać z pewnym oprocentowaniem. Wyróżnia ją jednak zdeterminowanie. Chce stanąć na głowie, aby ratować zakład. To mi się w niej bardzo podobało. Ogólnie bardzo polubiłam tę postać. Jest wykreowana bardzo naturalnie. Nie jest idealnie piękna, a przeciętnej urody. Nie ma idealnej rodziny – jej rodzina jest typowo włoska, gdy się kłócą to na cały głos. Jak każda dziewczyna z sąsiedztwa Valentine ma swoje problemy miłosne. Kilka lat temu rozstała się ze swoim narzeczonym Bretem, ale dalej utrzymują ze sobą przyjazne kontakty – to właśnie on, a brat, stara się jej pomóc w uratowaniu rodzinnego biznesu. W końcu jednak i do Valentine zaczyna się uśmiechać szczęście w miłości. Przypadkiem poznaje przystojnego włoskiego kucharza Romana, który podobnie jak ona urodził się w Ameryce. Roman prowadzi w Nowym Jorku typową włoską restaurację, która cieszy się dużym powodzeniem. Mężczyzna niestety poświęca jej zbyt dużo czasu, olewając tym samym swoją dziewczynę. Podczas pobytu we Włoszech przechyla się szala goryczy i dla Valentine wszystko inne przestaje mieć znaczenie tylko poznawanie technik robienia butów. Czy przystojny Gianluca zmieni jej życie? I jeśli tak to, w jaki sposób?

Adriana Trigiani stworzyła bardzo ciekawych bohaterów, którzy sprawiają, że powieść jest kolorowa i pełna temperamentu. Są bohaterowie, których lubi się od razu, np. mama Mike czy babcia Valentine. Jednak znajdzie się kilka postaci, które należą do tych negatywnych, jak na przykład Alfred. Moim zdaniem jedyny brat naszej głównej bohaterki wstydzi się rodziny, z której pochodzi i pracując na Wall Street oraz zarabiając znaczne pieniądze próbuje to zatuszować. Jego ojciec nigdy nie miał zbyt dużej ilości pieniędzy, ale rodzina, Valentine nigdy nie klepała biedy. Alfred na każdym kroku pokazuje, że on ma pieniądze i on sponsoruje leczenie ojca chorego na raka. Na każdym kroku to wypomina, a siostrom za nic nie pozwala się dołożyć. Nie polubiłam Alfreda. To postać bardzo negatywna i tworząca wokół siebie złą atmosferę.

„W stylu Valentine” jest książką bardzo zabawną, ale również lekką – o czym wspomniałam we wstępie tej recenzji. Czytało mi się ją bardzo dobrze, ale niestety szczegółowe opisy zbyt mnie nużyły. Jest ich momentami za dużo. Nie obyło się również bez literówek, których było zdecydowanie za dużo jak na książkę o takiej ilości stron (równe 400). Akcja również nie pędzi jak szalona. Wyjazd do Włoch jest dopiero, gdy jesteśmy w ¾ książki. Muszę przyznać, że to też przyjemna odmiana, bo z reguły zmiany w życiu bohaterów w książkach nadchodzą bardzo szybko, a tu autorka zostawiła to na sam koniec.

Ja osobiście wam polecam, jeśli szukacie czegoś na relaks i odrobinę śmiechu w trakcie czytania. Dialogi rodziny Roncalli pozwalają czasem wybuchnąć głośnym śmiechem. Jest to zwariowana książka, ale da się w niej znaleźć proste przesłanie: na miłość nigdy nie jest za późno. Nawet, jeśli jest się osiemdziesięcioletnią wdową. Miłość zawsze odejmuje lat!

 „Miłość układa się tylko wtedy, kiedy obie strony zaczynają wspólne życie, niczego nie poświęcając. Nikt nie powinien rezygnować z siebie dla drugiej osoby. Ludzie tak robią, ale to ich nie uszczęśliwia na dłuższą metę.”~ Adriana Trigiani, W stylu Valentine, Warszawa 2010, s. 371.
OCENA: 7/10

W grudniu nie chcę Was zasypywać recenzjami ciężkich książek. Postaram się, aby w tym miesiącu pokazywały się recenzje tylko tych lżejszych i zabawnych :). 

[1] Opis pochodzi z okładki książki

środa, 4 września 2019

576. Colleen Hoover - "Wszystkie nasze obietnice"


AUTOR: Colleen Hoover
TYTUŁ ORYGINALNY: All Your Perfects
TŁUMACZ: Aleksandra Żak
ROK WYDANIA: 2018
WYDAWNICTWO:  Otwarte
OPIS
Idealna miłość, nieidealni ludzie.  
Quinn i Graham przysięgali sobie miłość, wierząc, że wspólnie poradzą sobie z wszelkimi przeciwnościami losu. Ma to upamiętniać szkatułka, którą Graham podarował ukochanej w dniu ślubu.
Przez kilka następnych lat wzajemne przyrzeczenia stają się źródłem rozczarowań. W życiu małżonków zaczyn królować rutyna, a marzenia o założeniu rodziny wydają się nieosiągalne. Oddalający się od siebie Quinn i Graham zaczynając wątpić w sens swojego związku.
Przyszłość ich małżeństwa kryje się jednak w śladach z przeszłości zamkniętych w szkatułce – pod sekretami błędami i niedopowiedzeniami…
Historia Quinn i Grahama rozpoczyna się w momencie, gdy oboje rozstają się ze swoimi partnerami. Czy taki los spotka również ich związek? [1]

RECENZJA
Z Colleen Hoover nie miałam do tej pory styczności. Słyszałam i czytałam o jej książkach same dobre opinie. Chciałam się jeszcze wstrzymać z czytaniem jej twórczości, ale „Wszystkie nasze obietnice” wręcz wyskakiwały mi z lodówki i już nie miałam siły udawać, że nie zauważam tej książki. I wiecie, co? Na 100% pokochałam styl Colleen Hoover.

Quinn i Graham poznali się w momencie, gdy przyłapali swoich poprzednich partnerów na zdradzie. Od tego czasu są razem, a ich małżeństwo obchodzi siódmą rocznicę ślubu. Niestety ich związek chyli się ku upadkowi. Wiele lat razem, w które wkradła się rutyna i szara codzienność, a także niespełnione marzenie o posiadaniu dziecka sprawiło, że oddalili się od siebie zaczęli udawać, że są dla siebie kimś ważnym. Jednak łączy ich szkatułka, w której kryją się ich wspomnienia z przeszłości oraz wszelkie niedopowiedzenia…

Nie spodziewałam się takiego bagażu emocji w tak krótkiej książce, ale w połowie byłam już tak bardzo zaangażowana w losy Quinn i Grahama, że nie wyobrażałam sobie nie skończyć tej książki w ciągu drugiej doby jej czytania. Cała historia opisana jest z perspektywy Quinn i na dodatek w dwóch przedziałach czasowych: „Wtedy” i „Teraz”. Pozwala to czytelnikowi poznać losy ich związku od momentu poznania i co doprowadziło ich do punktu, w którym znajdują się obecnie.

Książka ma zaledwie 300 stron, a emocji jest w niej tyle, jakby liczyła z 600. Naprawdę pragnęłam, aby się nie kończyła i żebym mogła ją czytać wiecznie. Quinn i Graham to ludzie, których spotkała idealna miłość. Idealna miłość, która trafiła na nieidealnych ludzi. Ludzie opętanych swoimi pragnieniami i wadami, które mogą zniszczyć ich miłość.

Hoover porusza temat bezpłodności. Pokazała jak wielki jest to dramat dla kobiety i mężczyzny. Udowodniła, że pytania z cyklu „Kiedy będziecie mieć dziecko” są nie tylko niedyskretne, ale przede wszystkim bezczelne i intymne. To trochę tak, jakbyśmy wchodzili obcej parze do łóżka. Para, która kilka lat po ślubie nie ma dzieci może ich po prostu niech cieć jak w przypadku „Dziecioodpornej” autorstwa Emily Giffin lub też bezskutecznie się stara o potomstwo jak w powieści Hoover. Nie każdy marzy o dzieciach i rodzinie, ale są też ludzie, którzy umierają w środku, bo nie mogą mieć dzieci. W obu przypadkach należy okazywać szacunek i nie rzucać intymnych pytań i porad, ale również należy uszanować wybór pary, która tych dzieci nie chce i nie mieszać ich od razu z błotem.

Podczas czytania „Wszystkich naszych obietnic” towarzyszyła mi piosenka Ani Karwan „Głupcy”, która idealnie pasuje do treści książki. Mnie nie pozostaje nic innego jak Wam polecić tę pozycję i bić się w pierś, że tak krytycznie podchodziłam do twórczości Hoover i że nie wierzyłam, że ktoś może tak emocjonalnie pisać. Na końcówce nawet płakałam!
"To zabawne, że można być z kimś tak szczęśliwym i kochać go tak bardzo, że pojawia się w człowieku ukryty lęk, którego wcześniej się nie znało. Lęk przed utratą tej osoby. Lęk, że ta osoba będzie cierpieć." ~ Colleen Hoover, Wszystkie nasze obietnice, Kraków 2018, s. 190.
OCENA: 10/10
[1] Opis pochodzi z okładki książki

sobota, 24 sierpnia 2019

576. Helen Hoang - "Więcej niż pocalunek"


AUTOR: Helen Hoang
TYTUŁ ORYGINALNY: The Kiss Quotient           
SERIA: The Kiss Quotient
TOM: Pierwszy
TŁUMACZ: Paweł Wolak
ROK WYDANIA: 2019
WYDAWNICTWO:  Muza

OPIS
Według trzydziestoletniej Stelli świat powinien rządzić się jedynie prawami logiki. Tworzenie algorytmów wydaje się jej zdecydowanie prostsze niż relacje z mężczyznami. Każdy rodzaj bliskości budzi w niej niechęć, na myśl o całowaniu robi się jej niedobrze. Do wprowadzenia zmian w swoim życiu dziewczyna zabiera się nietypowo. Uznaje, że potrzebuje profesjonalisty, czyli mężczyzny do towarzystwa. Tak poznaje Michaela – przystojnego wrażliwca, którego życie dotąd nie rozpieszczało. Chłopak podchodzi do swojej pracy bardzo poważnie. Plan lekcji, który wraz ze Stellą krok po kroku realizują, wykracza znacznie poza całowanie. Ich biznesowy układ szybko zmienia charakter. Stella odkrywa, że w życiu najbardziej liczy się to, co wymyka się równaniom matematycznym… [1]

RECENZJA
„Więcej niż pocałunek” prawie wyskoczył mi szafy oraz lodówki. Ta książka była wszędzie. Miałam rażenie, że wszyscy już ja czytali tylko nie ja. Postanowiłam, więc ją przeczytać, gdy jest na fali. Spodziewałam się motylkowej powieści obyczajowej, a dostałam powieść obyczajową ze sporą dawką erotyki.

Stella ma trzydzieści lat i jest singielką. Jest specjalistką od ekonometrii i cierpi na zespół Aspergera (lżejsza odmiana autyzmu). Osiąga ogromne sukcesy na polu zawodowym, ale za to życie prywatne u niej to kompletna porażka. Stella ma ogromne trudności z nawiązywaniem kontaktów międzyludzkich a stworzenie stałego związku to dla niej komplety kosmos. Pragnie, aby cały świat porozumiewał się ze sobą za pomocą algorytmów. Postanawia jednak nauczyć się być związku i seksu. Do tego zatrudnia mężczyznę do towarzystwa  - Michaela, który ma ją nauczyć wszystkiego, co może być jej potrzebne do nawiązywania relacji damsko – męskich. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że ich uczucia zaczynają wymykać się spod kontroli, a Michael ukrywa coś przed Stellą.

Stellę, jako bohaterkę polubiłam od razu. Nie jest idealna jak większość bohaterek. Ze względu na zespół Aspergera ma swoje fobie i rytuały, których nie lubi łamać, co powoduje, że jest urocza. Na początku bardzo mi się, jako postać podobała, bo jeszcze nie spotkałam się z taką osobą w literaturze. Jednak, gdy poznała Michaela trochę zaczęło mnie denerwować jej zachowanie. Miałam wrażenie, że cały czas tylko myśli o seksie z przystojnym „nauczycielem”. To jest właśnie jedna z wad książki. Moim zdaniem za dużo jest w niej wątków erotycznych. Za mocno zostały w niej wyeksponowane. Możliwe, że gdy czytałam recenzje tej książki to mi to umknęło, bo pewnie w innym wypadku nie sięgnęłabym po tę książkę. Michael również cały czas myślał tylko o tym, aby znaleźć się ze Stellą w łóżku. Oczywiście był delikatny i postępował tak, żeby nie urazić kobiety, bo wyczuwał, że nie jest taka jak wszystkie.

bostać męska musi mieć oczywiście swoją tajemnicę. Bardzo byłam jej ciekawa, bo autorka, co chwila podkreślała, jakim to złym mężczyzną jest Michael i jak bardzo stara się nie pójść w ślady ojca mimo problemów rodzinnych. Prawda okazała się taka, że no cóż ojciec Michaela nie okazał się mordercą lub gwałcicielem jak obstawiałam. Owszem miał swoje za uszami, ale to nie powodowało, że jego syn powinien uważać się za najgorszego człowieka na świecie. To uważam za naciągane. Myślę, że autorka mogła to lepiej poprowadzić. O ile z tego jak zachowywała się Stella w niecodziennych dla niej sytuacjach jestem wstanie uwierzyć, tak w to, że Michael, aż tak się nienawidził z powodu tego, co robił ojciec już niestety nie. Trochę zbyt przekombinowane.

Widzę, że powstaje drugi tom. Ja raczej po niego nie sięgnę. Owszem książka podobała mi się pod koniec i nawet miałam łzy w oczach przy końcówce, ale to, dlatego, że wszystko potoczyło się tak jak chciałam. Nie porwała mnie ta książka. Miało być miło i przyjemnie oraz motylkowo, a było zbyt wiele scen erotycznych w tym wszystkim i samych myśli dotyczących seksu. Jestem rozczarowana.
OCENA: 5/10

Cześć!
To jedna z książek, którą przeczytałam w tym roku :). Staram się chociaż raz w miesiącu czytać jakąś nowość. Postaram się od teraz na bieżąco wrzucać recenzje czytanych przeze mnie nowości. 
Lady Spark

[1] Opis pochodzi z okładki książki

niedziela, 16 czerwca 2019

565. Cassandra Clare - "Miasto szkła"


AUTOR: Cassandra Clare
ORYGINALNY TYTUŁ: City of Glass. The Mortal Instruments – Book Three
SERIA: Dary Anioła
TOM: Trzeci
TŁUMACZ: Anna Reszka
ROK WYDANIA: 2010
WYDAWNICTWO:  MAG

OPIS
Trzecia część "Darów Anioła".
W kolejnym tomie "Miasto szkła", pośród chaosu wojny Nocni Łowcy będą musieli się zdecydować, czy podejmą walkę u boku wampirów, wilkołaków i innych Podziemnych… czy przeciwko nim. Również Jace i Clary muszą podjąć ważną decyzję: czy pozwolić sobie na zakazaną miłość? [1]

RECENZJA
Po ciekawym zakończeniu drugiego tomu serii „Dary Anioła” szybko wzięłam się za trzecią część. Niestety już po kilkunastu stronach „Miasta szkła” wiedziałam w czym tkwi problem, że czytam tę serię tak długo. Otóż bardzo ciężko przebić mi się przez pierwsze sto stron, które są po prostu trochę nudne…

Nocni Łowcy po spotkaniu z Valentinem są w rozsypce. Podczas walki na statku wielu zginęła. Jace ustala z Clary zasady ich znajomości. Chce być dla niej tylko bratem. W trosce o nią nie zgadza się, aby udała się z nim i Lightwoodami do Idrisu. Obawia się, że jeśli Clary pojawi się w Idrisie Clave będzie dociekliwe w sprawie jej wyjątkowych umiejętności. Dziewczyna chce tam się udać, ponieważ właśnie tam żyje Ragnor Fell, który może wybudzić jej mamę z tajemniczej śpiączki. Ostatecznie dzięki swojej upartości znajduje drogę do kraju Nocnych Łowców, ale kosztuje to ją bardzo dużo, a podczas pobytu jej ojciec atakuje stolicę, którą jest Alicante. Nocni Łowcy muszą podjąć decyzję czy chcą być pod władzą Valentine’a czy też chcą walczyć przeciwko niemu u boku Podziemnych…

Muszę przyznać, że trzeci tom czytało mi się sprawniej i przyjemniej niż drugi tom (gdy w końcu pokonałam pierwsze sto stron). Ale za to Clary irytowała mnie coraz mocniej. Mam wrażenie, że z części na część jest coraz bardziej bezmyślna i częściej działa, bo uważa, że musi coś zrobić niż dlatego, że jest to konieczne. Dla mnie ta dziewczyna kompletnie nie nadawała się na super bohaterkę.

Odnośnie postaci to jest ich dalej wiele, ale jakoś dalej nie posiadam swojej ulubionej. Oczywiście z każdą stroną wyszukuje genialnych tekstów Jace’a, których w tym tomie było zdecydowanie więcej, co powodowało, że uśmiechałam się do książki jak głupia. Myślę, że stworzone przez Clare postaci są idealne dla grupy docelowej dla której są przeznaczone, czyli 15-18 lat. Ja z racji tego, że jestem już trochę starsza niż wyznaczone kryteria nie do końca kupuję ich zachowanie, ale też nie irytują mnie tak, że mam ochotę wyrzucić je przez okno (z wyjątkiem Clary oczywiście).

Podobał mi się ten tom, a zwłaszcza końcówka, gdzie wiele rzeczy się wyjaśnia i rozplątuje. Jednak musze rozwinąć wątek, który rozpoczęłam we wstępie. Otóż według mnie autorka za mocno rozwleka swoje książki na ich początku. Ciężko jest przebrnąć przez pierwsze sto do stu pięćdziesięciu stron, dlatego właśnie tak długo schodzi mi się na ich czytaniu. Nie jestem w stanie zmusić się do przeczytania więcej niż trzydzieści stron dziennie, dopiero gdy przekraczam magiczną granicę wtedy czytanie idzie zdecydowanie łatwiej.

Podsumowując nie było źle, ale też nie było wybitnie. Czytało się lepiej niż drugi tom i działo się w nim zdecydowanie więcej, ale jednak nie mogą dać oceny wyżej, bo nie było tak ciekawe jak „Miasto kości”. Dlatego oceną idealną będzie 6. Obawiam się tylko kolejnych tomów, bo najpierw „Dary Anioła” miały być trylogią, a potem się trochę rozrosły i nie czytałam za dobrych opinii na temat kolejnych tomów. Jednak muszę się o tym przekonać na własnej skórze.

„Pozory są ważne, zwłaszcza w polityce. Zawsze można wpłynąć na tłum, oczywiście jeśli ma się dobrą historię.”~ Cassandra Clare, Miasto szkła, Warszawa 2010, s. 113.
OCENA: 6/10

Dziś jest odrobinę chłodniej! Dzięki niebiosom! 
Lady Spark 

[1] Opis pochodzi z okładki książki

środa, 12 czerwca 2019

564. Cassandra Clare - "Miasto popiołów"


AUTOR: Cassandra Clare
ORYGINALNY TYTUŁ: City of Ashes. The Mortal Instruments – Book Two
SERIA: Dary Anioła
TOM: Drugi
TŁUMACZ: Anna Reszka
ROK WYDANIA: 2009
WYDAWNICTWO:  MAG
OPIS
Tysiące lat temu, Anioł Razjel zmieszał swoją krew z krwią mężczyzn i stworzył rasę Nephilim, pół ludzi, pół aniołów. Mieszańcy człowieka i anioła przebywają wśród nas, ukryci, ale wciąż obecni, są naszą niewidzialną ochroną. Nazywają ich Nocnymi Łowcami. Nocni Łowcy przestrzegają praw ustanowionych w Szarej Księdze, nadanych im przez Razjela. Ich zadaniem jest chronić nasz świat przed pasożytami, zwanymi demonami, które podróżują między światami, niszcząc wszystko na swej drodze. Ich zadaniem jest również utrzymanie pokoju między walczącymi mieszkańcami podziemnego świata, krzyżówkami człowieka i demona, znanymi, jako wilkołaki, wampiry, czarodzieje i wróżki. W swoich obowiązkach są wspomagani przez tajemniczych Cichych Braci. Cisi Bracia mają zaszyte oczy i usta i rządzą Miastem Kości, nekropolią znajdującą się pod ulicami Manhattanu, w której leżą martwe ciała zabitych Nocnych Łowców. Cisi Bracia prowadzą archiwa wszystkich Nocnych Łowców, jacy kiedykolwiek żyli. Strzegą również Darów Anioła, trzech boskich przedmiotów, które anioł Razjel powierzył swoim dzieciom. Jednym z nich jest Miecz. Drugim Lustro. Trzecim Kielich. Od tysięcy lat Cisi Bracia strzegli Dary Anioła. I było tak aż do Powstania, wojny domowej, która niemal na zawsze zniszczyła tajemny świat Nocnych Łowców. I mimo że od śmierci Valentine`a, Nocnego Łowcy, który rozpoczął wojnę, minęło wiele lat, rany, jakie zostawił, nigdy się nie zabliźniły. Od Powstania minęło piętnaście lat. Jest upalny sierpień w tętniącym życiem Nowym Jorku. W podziemnym świecie szerzy się wieść, że Valentine powrócił na czele armii wyklętych. A Kielich zaginął... [1]

RECENZJA
Sporo czasu minęło, od kiedy czytałam „Miasto kości”, ale w końcu udało mi się wrócić do „Darów Anioła”. Pierwszy tom nawet mi się podobał, więc od drugiego oczekiwałam tylko by mnie nie zanudził i nie spełniło się, że następny zawsze zawodzi.

Valentine uciekł, Jace i Clary nie mogą być razem, bo dowiedzieli się, że są rodzeństwem. Na dodatek chłopak według Instytutu w Nowym Jorku nie nazywa się Wayland, a Morgenstern i za to został wrzucony do więzienia w Cichym Mieście, czyli miejscu odosobnienie dla Nocnych Łowców, którzy oczekują na przesłuchanie lub wykonanie kary. Trafił tam, ponieważ Nocni Łowcy obawiają się, że stoi on po stronie Valentine. Z kolei, Clary mieszka u Luke’a, który nadal jest dla niej jak ojciec. Ona i Simon próbują wieść normalne życie w Nowym Jorku, ale świat cieni nie pozwala im o sobie zapomnieć…

Muszę przyznać, że w drugi tom wchodziło mi się bardzo ciężko. Nie wiem czy to nie jest wina tego, że po pierwszym miałam miesiąc przerwy. Jednak będąc mniej więcej w połowie zaczęłam czuć się zaciekawiona. Pojawiło się więcej akcji, nowe postaci, które dodawały powieści charakteru. Podziwiam Clare za wyobraźnię, że nie pogubiła się w wykreowanym przez siebie świecie. Do tego trzeba ogromnego skupienia, żeby nie pomieszać nawet najdrobniejszego elementu, który zagorzałemu fanowi nie umknie. Ja wielkim fanem tej serii już wiem, że nie będę, więc niedociągnięcia w niuansach mogły mi umknąć.

Trochę byłam zawiedziona, ponieważ brakowało mi w tym tomie śmiesznych tekstów Jace’a. Było ich kilka, a w pierwszym tomie było ich zdecydowanie więcej, przez co całą pierwszą część się śmiałam. W otwierającej książce, czyli w „Mieście Kości” Clary tak mnie nie denerwowała. W tej miałam ochotę udusić ją gołymi rękoma. Wszędzie była pierwsza, a tak naprawdę najmniej mogła pomóc w walce, bo była zwykłą Przyziemną z krwią Nocnych Łowców, ale nigdy nie była szkolona w tym kierunku. Owszem posiadała pewne niezwykłe zdolności, ale w walce z demonami przydałaby się jakakolwiek umiejętność posługiwania się bronią. Jej ciągłe narażanie się było irytujące i ja się zastanawiam, jakim cudem Alec jej nie zabił?

Odniosłam wrażenie, że drugi tom był odrobinę słabszy od pierwszego. Nie jakoś znacząco, ale tak troszkę. Bardzo trudno szło mi wchodzenie w tę książkę. Trochę szkoda, bo sądziłam, że stanę się fanką tej serii, a już wiem, że będzie mi ona po prostu obojętna.

 „Jeśli naprawdę coś kochasz, nie starasz się zatrzymać tego na zawsze. Musisz temu czemuś pozwolić się zmieniać.”~ Cassandra Clare, Miasto popiołów, Warszawa 2009, s. 430.
OCENA: 6/10

Hejo! 
Ja się urlopuję, ale na tyle, że w zasadzie nadrabiam seriale, a książki leżą gdzieś z boku ;). Wcale mi to nie przeszkadza. Najważniejsze to robić wszystko w zgodzie ze sobą. 
Lecę gotować obiad :) 
Lady Spark

[1] Opis pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

niedziela, 2 czerwca 2019

562. Cassandra Clare - "Miasto kości"


AUTOR: Cassandra Clare
ORYGINALNY TYTUŁ: City of Bones. The Mortal Instruments – Book One
SERIA: Dary Anioła
TOM: Pierwszy
TŁUMACZ: Anna Reszka
ROK WYDANIA: 2009
WYDAWNICTWO:  MAG
OPIS
Tysiące lat temu, Anioł Razjel zmieszał swoją krew z krwią mężczyzn i stworzył rasę Nephilim, pół ludzi, pół aniołów. Mieszańcy człowieka i anioła przebywają wśród nas, ukryci, ale wciąż obecni, są naszą niewidzialną ochroną. Nazywają ich Nocnymi Łowcami. Nocni Łowcy przestrzegają praw ustanowionych w Szarej Księdze, nadanych im przez Razjela.
Ich zadaniem jest chronić nasz świat przed pasożytami, zwanymi demonami, które podróżują między światami, niszcząc wszystko na swej drodze. Ich zadaniem jest również utrzymanie pokoju między walczącymi mieszkańcami podziemnego świata, krzyżówkami człowieka i demona, znanymi, jako wilkołaki, wampiry, czarodzieje i wróżki. W swoich obowiązkach są wspomagani przez tajemniczych Cichych Braci. Cisi Bracia mają zaszyte oczy i usta i rządzą Miastem Kości, nekropolią znajdującą się pod ulicami Manhattanu, w której leżą zmarli Łowcy. Cisi Bracia prowadzą archiwa wszystkich Łowców Cieni, jacy kiedykolwiek żyli. Strzegą również trzech boskich przedmiotów, które anioł Razjel powierzył swoim dzieciom. Jednym z nich jest Miecz. Drugim Lustro. Trzecim Kielich.
Od tysięcy lat Cisi Bracia strzegli boskich przedmiotów. I było tak aż do Powstania, wojny domowej, pod przywództwem zbuntowanego Łowcy, Valentine’a, który niemal na zawsze zniszczył tajemny świat Łowców. I mimo że od śmierci Valentine’a minęło wiele lat, rany, jakie zostawił, nigdy się nie zabliźniły. Od Powstania minęło piętnaście lat. Jest upalny sierpień w tętniącym życiem Nowym Jorku. W podziemnym świecie szerzy się wieść, że Valentine powrócił na czele armii wyklętych. A Kielich zaginął…. [1]

RECENZJA
Seria „Dary Anioła” to jedna z tych młodzieżówek, o których wiele czytałam, a moja dobra koleżanka cierpliwie czekała, aż się za nią wezmę. Na szczęście od samego początku dobrze mi się czytało pierwszy tom, więc pozytywnie zapowiada się ta seria, co mnie cieszy, bo przede mną jeszcze pięć tomów.

Pewnego dnia Clary Fray zauważa coś, czego nie widzi jej kolega Simon. Wplątuje się w dość dziwną sytuację, przez która poznaje świat Nocnych Łowców, który dla normalnego Przyziemnego jest niewidzialny. Czy to znaczy, że Clary jest nienormalna? Z pewnością nie jest chora psychicznie, bo po kłótni z matką kolejny raz spotyka Jace’a, a po powrocie do domu zauważa, że ten jest zdewastowany, a matki nigdzie nie ma. A Clary i Jace muszą stoczyć walkę na śmierć i życie z Wyklętymi. Na miejscu i później dzieje się wiele różnych rzeczy, które są dla Clary nowe. Co ukrywała Jocelyn przed swoją córką? Czym są Dary Anioła? Co to jest Clave? Gdzie leży Idris? Razem z Clary wkraczamy w świat Nocnych Łowców, gdzie walka dopiero się zaczyna…
Pierwszy plus, jaki nasuwa mi się podczas pisania recenzji to fakt, że Clare wprowadza nas stopniowo w stworzony przez siebie świat. Nie ma się uczucia zdezorientowania, bo również Fray jest nowa w świecie Nocnych Łowców. Taki zabieg, chociaż jest dość popularny w książkach to dla czytelnika jest zbawieniem, bo przez to nie jest oszołomiony światem, do którego wkracza.

Cassandra Clare stworzyła wiele postaci i każda z nich jest inna. Narcystyczny i sarkastyczny Jace, zakochany w grach i filmach Simon, którego porównania sytuacji do tych momentów wziętych z tych dwóch światów powalają na łopatki. Pewna swojej urody Isabelle, która rozkochuje w sobie większość mężczyzn. Mający swoją tajemnicę Alec oraz próbująca wszystkich ratować Clary (trochę irytująca postać, ale w ogólnej ocenie nie jest tak źle w pierwszym tomie). To tylko część głównych i drugoplanowych postaci w świecie Nocny Łowców. Jedyni przypadną komuś bardziej lub mniej, ale każdy znajdzie coś dla siebie.

Każda szanująca się młodzieżówka musi mieć wątek miłosny. „Igrzyska Śmierci” – mają. „Niezgodna” – posiada. „The Last Regret” tym bardziej ma, wiec i w Darach Anioła ją mamy. W pierwszej części nie jest on postawiony na pierwszym miejscu. Poznajemy przede wszystkim świat Nocnych Łowców. To mi się podobało i doceniam to, że Clary nie próbowała poderwać Jace’a przy pierwszym spotkaniu.

Po pierwszym tomie jestem dobrze nastawiona na kolejne części tego cyklu. Nie nudziłam się, bo w książce cały czas coś się dzieje. Akcja pogania akcję, ale mi to nie przeszkadzało. Z przyjemnością sięgam po drugi tom i zobaczymy, co będzie dalej.
„Ten, kto z uporem wypiera się brzydkich stron tego, co robi, nigdy nie wyciągnie nauki ze swoich błędów.”~ Cassandra Clare, Miasto kości, Warszawa 2009, s. 254.
OCENA: 7/10

Witajcie! 
Mamy już czerwiec... A na blogu kolejna recenzja, która musiała swoje odleżeć nim ją opublikowałam. Przed Wami jeszcze pięć postów o "Darach Anioła", a potem znowu spotkamy się z Wróbelkiem Ćwirkiem ;). 
Całusy 
Lady Spark

[1] Opis pochodzi ze strony lubimyczytac.pl

piątek, 4 stycznia 2019

547. Cecelia Ahern - "Pora na życie"


AUTOR: Cecelia Ahern
TYTUŁ ORYGINALNY: The Time Of My Life  
TŁUMACZ: Barbara Jaroszuk
ROK WYDANIA: 2014
WYDAWNICTWO:  Świat Książki
OPIS
Lucy Silchester mieszka z kotem w wynajętej kawalerce, wykonuje niesatysfakcjonującą pracę, coraz bardziej oddala się od swoich bliskich i nieustannie kłamie, wstydzą się nagłych i niekorzystnych zmian w swoim życiu. Pewnego dnia, po powrocie pracy, znajduje na podłodze złotą kopertę, a w niej zaproszenie. Na spotkanie z Życiem. Swoim.
Brzmi to może dziwnie, ale Lucy czytała o całej sprawie w jakimś czasopiśmie. Tak czy owak nie potrafi ustalić daty spotkania – jest zbyt zajęta narzekaniem na pracę, wystawianiem do wiatru znajomych i unikaniem rodziny. Jaj życie nie jest tym, czym się wydaje. Podobnie jak niektóre z dokonanych przez nią wyborów i opowiedzianych historii. Kiedy poznaje mężczyznę, który przedstawia się, jako jej Życie, powtarzanym z uporem półprawdom grozi kompromitacja. Lucy musi nauczyć się mówić prawdę o tym, co jest dla niej naprawdę ważne. [1]

RECENZJA
Po przeczytaniu „Love, Rosie” (inny tytuł „Na końcu tęczy”) wiedziałam, że prędzej czy później znowu zapoznam się z twórczością Ceceli Ahern. I biorąc się za czytanie „Pory na życie” wiedziałam, że będą tylko dwa wyjścia: albo będę zachwycona albo książka będzie rozczarowaniem miesiąca. Mimo to z wielką chęcią i ochotą zabrałam się za czytanie.

Główna bohaterka powieści „Pora na życie” jest Lucy Silchester. Ma kota o imieniu Pan Pan (dlaczego tak? Tego dowiecie się jak przeczytacie książkę). Mieszka w wynajętej kawalerce. Od trzech lat nie jest ze swoim chłopakiem. Lucy jest też nagminną kłamczuchą. Kłamie w każdej chwili swojego życia. Śmiem stwierdzi, że nawet, kiedy śpi to kłamie. Pewnego dnia dostaje list z zaproszeniem na spotkanie swojego Życia…

Dobra przyznam się, że ja i Lucy kompletnie się nie polubiłyśmy. Bardzo mnie irytowała tym swoim marudzeniem i zachowaniem. Nie umiała sama siebie ogarnąć. Nie zdawała sobie sprawy, że swoimi kłamstwami i ucieczkami rani nie tylko innych, ale przede wszystkim siebie. W życiu plecie się różnie i ja to wiem, ale Lucy sama rujnowała swoje, gdy uważała się za wiecznie nieszczęśliwą i niezrozumianą przez świat.

Był jeden moment, kiedy solidaryzowałam się z Lucy. Jej sytuacja z tatą była okropna. Trochę ją rozumiem, bo ja też walczę z tatą, żeby akceptował moje wybory, że to ja muszę przeżyć swoje życie. I owszem nie jestem jeszcze obrzydliwie bogata (i w sumie wątpię, żebym kiedykolwiek była), nie mam nieziemsko przystojnego i bogatego faceta (w to też w sumie wątpię, że taki egzemplarz mi jest pisany, ja tam się zadowolę zwykłym, normalnym mężczyzną – jakby, kto pytał), że zamiast znaleźć normalną pracę byłam na stażu (szukałam cały czas pracy, ale to wcale nie jest takie proste, a ja miałam kredyt do spłacenia, więc lepszy staż niż nic). Rozumiałam to, gdy jej własny ojciec powiedział jej prosto z mostu, że go zawiodła, że marnuje swoje życie i hańbi jego nazwisko. Było mi jej wtedy żal. Owszem w pewnej kwestii miał rację, bo Lucy zachowała się nieodpowiedzialnie, ale wieczne wypominanie też nie jest niczym dobrym.

Ogólnie doceniam pomysł Ahern. Motyw na spotkanie własnego życia jest dla mnie bardzo oryginalny, ale nie twierdzę, że chciałabym spotkać swoje Życie w postaci mężczyzny z krwi i kości. Za takie atrakcje to ja serdecznie podziękuję. To nie na moje nerwy, bo Życie Lucy było dość upierdliwe, więc myślę, że moje nie byłoby wiele lepsze.

Spodziewałam się, że zostanę wciągnięta w książkę, a ja czuję się trochę rozczarowana. Oczekiwałam czegoś więcej. Po prostu brakowało mi w książce tego czegoś, co by ją zdefiniowało. Ja po prostu wiem, że pod koniec roku jak będę tworzyła podsumowanie to patrząc na tytuł będę zastanawiała się, o czym ona była. No trudno, może inne pozycje Ahern bardziej mnie zadowolą.

"Nigdy tak naprawdę nie przestaniesz pamiętać o czymś, co zrobiłeś, choć, jak dobrze wiesz, nie powinieneś. Takie rzeczy pałętają się w twojej świadomości, snują się po jej obrzeżach niby złodziej przeprowadzający rekonesans przed skokiem. Widujesz je, jak teatralnie czają się obok w pasiastej czerni i bieli i chowają za skrzynką pocztową, gdy znienacka się odwracasz, by stawić im czoło." ~ Cecelia Ahern, Pora na życie, Warszawa 2014, s. 9.
OCENA: 6/10
Daję Wam jedną ze starszych recenzji jakie posiadam. Chciałam wrzucić dziś podsumowanie roku, ale niestety nie wyrobiłam się, więc w przyszłym tygodniu z pewnością je dostaniecie. 
Od jakiej lektury zaczęliście rok 2019? Ja od "Syrenki" Camilli Lackberg ;) 
Całusy
Lady Spark

[1] Opis pochodzi z okładki książki

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

530. "Szukając Alaski" - książka o podstawowych problemach nastolaków


AUTOR: John Green  
TYTUŁ ORYGINALNY: Looking for Alaska
TŁUMACZ: Anna Sak
ROK WYDANIA: 2013
WYDAWNICTWO:  Bukowy Las

OPIS
Życie Milesa Haltera było totalną nudą, aż do dnia, gdy zaczął naukę w równie nudnej szkole z internatem. Wtedy spotkał Alaskę Young. Piękną, inteligentną, zabawną, seksowną i do bólu fascynującą. Alaska owinęła sobie Milesa wokół palca, wciągając go do swojego świata i kradnąc mu serce. Czy dzięki niej chłopak odnajdzie to, czego szuka? Wielkie Być Może – najintensywniejsze i najprawdziwsze doświadczenie rzeczywistości.
Głęboko poruszająca książka Johna Greena, porównywana z przełomowym Buszującym w zbożu J.D. Salingera, to powieść o myślących i wrażliwych młodych ludziach. Zbuntowanych, szukających intensywnych wrażeń i odpowiedzi na najważniejsze pytanie: o miłość, która wywraca świat do góry nogami, o przyjaźni, której doświadcza się na całe życie. [1]

RECENZJA
Pierwsze spotkanie z twórczością Johna Greena było ogromnym niewypałem. „19 razy Katherine” było czymś okropnym. Nudne jak podręcznik do matematyki, którym chyba było. Postanowiłam dać autorowi kolejną szansę i sięgnęłam po „Szukając Alaski” z modlitwą o coś lepszego niż dostałam za pierwszym razem.

Miles Halter przenosi się ze słonecznej Florydy do szkoły z internatem Culver Creek. W swojej starej placówce nie miał przyjaciół, więc bez żalu ją opuszczał. Pierwszego dnia poznaje Chipa Martina, którego przezwisko to Pułkownik oraz Alaskę Young, dla której kompletnie traci głowę. Sam Miles otrzymuje ksywkę „Klucha”, co ma z nim mało wspólnego, bo jest chudy jak patyk. Głównym zadaniem paczki przyjaciół jest wymyślanie żartów, które da się wykonać w szkole. Pomijam fakt czy to dojrzałae, bo trudno oczekiwać dojrzałości od nastolatków, którzy są w związku z osobami, których nawet nie lubią, a na dodatek buzują w nich hormony. Jednak Miles vel Klucha ma też ambicje odnośnie nauki, wiec uczy się w każdej wolnej chwili i ma całkiem dobre stopnie.

Nie wiem czy jestem za stara na takie pozycje czy może nie rozumiem amerykańskich nastolatków. Bo ja nie rozumiem jak Pułkownik może być w związku dziewięć miesięcy z osobą, której nawet nie lubi. Ja tego nie ogarniam! Nawet zaczynam wątpić czy takie dzieciaki istnieją w Ameryce, a jeśli tak to zaczynam się cieszyć, że urodziłam się w Polsce.

„Szukając Alaski” czytało mi się zdecydowanie lepiej niż „19 razy Katherine”. Nie wiem tylko, dlaczego, bo w tej książce również było sporo dwuznacznych tekstów. Bohaterowie szału też nie robili, ale polubiłam ich w jakimś stopniu. Może to ze względu na podział książki? „Szukając Alaski” jest podzielone na dwie części „przed” i „po”. Czytelnik nie wie, czym jest tajemnicze „przed” i „po”.

Mimo pewnych dziwnych zachowań Klucha, Pułkownik, Alaska i reszta to nastolatkowie z podstawowymi problemami, z którymi ja też swego czasu się mierzyłam. Nieodwzajemnione uczucie, brak akceptacji ze strony otoczenia i inne. To wszystko jest bardzo realne. Wszyscy w pewnym wieku szukamy odpowiedzi na pytanie o sens tego wszystkiego, co nas otacza, o sens miłości i przyjaźni, o sens radzenia sobie w najbardziej ekstremalnych sytuacjach.

Drugie spotkanie z prozą Greena było zdecydowanie bardziej udane. Zatarło mi w pewien sposób okropne wrażenia po traumatycznym spotkaniu kilka miesięcy temu. Z większym optymizmem sięgnę po kolejne jego pozycje, ale będę również ostrożna, żeby zbyt mocno się nie rozczarować, bo już znam oba oblicza autora.
"Spędzasz całe swoje życie w labiryncie, zastanawiając się, jak któregoś dnia z niego uciekniesz i jakie niesamowite to będzie uczucie, wmawiasz sobie, że przyszłość pomaga ci przetrwać, ale nigdy tego nie robisz. Wykorzystujesz przyszłość, żeby uciec od teraźniejszości." ~ John Green, Szukając Alaski, Wrocław 2013, s. 80.
OCENA: 7/10

Cześć, 
Jak ten czas szybko pędzi...

[1] Opis pochodzi z ze strony wydawnictwa

poniedziałek, 11 czerwca 2018

518. "Letnie rozkosze" na żar tropików za oknem


AUTOR: Nora Roberts
TYTUŁ ORYGINALNY: Second Nature
TŁUMACZ: Klaryssa Słowiczanka, Aleksandra Komornicka
ROK WYDANIA: 2015
WYDAWNICTWO:  Harper Collins Polska  

OPIS
Lee Radcliffe wiele trudu włożyła w to, by zostać cenioną dziennikarką luksusowego magazynu. Uwielbia swoją pracę i chce być w niej coraz lepsza. Kiedy trafia się okazja, by napisać artykuł o tajemniczym autorze bestsellerów, Hunterze Brownie, od razu dostrzega w tym wielką szansę. Tylko czy pisarz słynący z tego, że ukrywa prywatność, odpowie na jej pytania? Nieoczekiwanie Hunter zgadza się na wywiad, ale stawia zaskakujący warunek…[1]

RECENZJA
Ogólnie nie znałam wcześniej twórczości Nory Roberts, więc spotkanie z „Letnimi rozkoszami” to mój debiut tej kwestii. Z tego, co dowiedziałam się z zagranicznych portali książkowych to „Wywiad życia” oraz „Pewnego lata” należą do mini serii „The Celebrity Magazine”. Przy tych dwóch powieściach chciałam się po prostu zrelaksować, ponieważ w momencie, gdy je czytałam nie czułam się na zmierzenie się z czymś ambitniejszym.

Poznajemy na początku jego, czyli Huntera Browna, który jest autorem bestsellerowych horrorów. Media nic o nim nie wiedzą, bo on skutecznie ukrywa swoją prywatność. Lee Radcliffe jest dziennikarką luksusowego magazynu. Włożyła wiele pracy, aby się znaleźć w miejscu, w którym jest. Ma jednak obsesję na punkcie Browna, ponieważ od wielu lat próbuje dowiedzieć się o nim czegokolwiek więcej, a interesuje ją tylko z powodów zawodowych żebyście nie pomyśleli, że jest jakąś jego hotką czy coś takiego. Dzięki wtyczce w Nowym Yorku dowiaduje się, że Hunter weźmie udział w zjeździe pisarzy w Flagstaff w Arizonie. To właśnie tam krzyżują się ich drogi, a na pierwszym spotkaniu Lee bierze Browna za… pracownika hotelu. Jest ogromnie zaskoczona, gdy orientuje się w swojej pomyłce. Przede wszystkim jednak jest zła, że ktoś pierwszy raz w życiu zadrwił z jej dziennikarskiego nosa. Ostatecznie Hunter Brown zgadza się udzielić jej wywiadu, jeśli spełni jeden jego zaskakujący warunek…

Lee, a właściwie Lenore Radcliffe jest osobą niezwykle pewną siebie i świadomą swoich atutów urodowych. Ma to, co powinien mieć dobry dziennikarz, czyli upór ciekawość i konsekwencję działań. Odniosłam jednak wrażenie, że w kontaktach z Hunterem od samego początku była arogancka i patrzyła na niego z wyższością, jakby bycie dziennikarzem stawiało ją wyżej w hierarchii od bycia pisarzem. Brown z kolei to autor, o którym świat nie wie nic. Na okładkach jego książek nie ma nawet zdania notki biograficznej. W relacjach z Lee jest chłodny, arogancki i cyniczny. Ośmiesza ją w każdej możliwej  sytuacji. Jednocześnie nie może powstrzymać swojego pociągu fizycznego do niej. W relacjach z nią nie jest do końca szczerzy, ponieważ ukrywa przed nią jedną bardzo ważną informację.

Jest to typowy romans i nie należy tego ukrywać. Ma wszystkie jego główne cechy, ale w odróżnieniu od tych pisanych przez Danielle Steel ten czyta się w miarę przyjemnie. Czułam pewną nutkę zainteresowania, a na dodatek bohaterowie nie są tak mdli. Powieść miała mnie zrelaksować i dokładnie tak było, bo nie jest to kawałek ambitnej literatury, ale pozwala się wyluzować i odprężyć po ciężkim dniu. Mimo to ocena nie może być wysoka, bo wszystko było przewidywalne, a bohaterowie z wyglądu byli zbyt idealni. 

"Można powiedzieć, że chcieć to przeznaczenie, a mieć to szczęście" ~ Wywiad życia [w:] Letnie rozkosze, Nora Roberts, Warszawa 2015, s. 135.
OCENA:  5/10
[1] Opis pochodzi z okładki książki
***
AUTOR: Nora Roberts
TYTUŁ ORYGINALNY: One Summer
TŁUMACZ: Klaryssa Słowiczanka, Aleksandra Komornicka
ROK WYDANIA: 2015
WYDAWNICTWO:  Harper Collins Polska 

OPIS
Fotografka gwiazd show-biznesu, Bryan Mitchell, otrzymuje nietypowe zlecenie od prestiżowego magazynu. Ma wyruszyć w podróż po Stanach Zjednoczonych i pokazać piękno kraju na fotografiach. Jej towarzyszem zostaje fotoreporter, cyniczny Shade Colby. Od początku Bryan i Shade mają wrażenie, że dzieli ich wszystko. Każde wspólnie zrobione zdjęcie zaciera jednak różnice. Zauroczeni oglądanymi miejscami otwierają przed sobą serca. Czy to, co ich połączyło, przetrwa nie tylko na fotografiach? [1]

RECENZJA
Bohaterką drugiej powieści jest Bryan Mitchell, którą poznaliśmy już w „Wywiadzie życia”, jako przyjaciółkę Lee. Teraz uwaga czytelnika skupi się wyłącznie na Bryan. Jest to fotograf gwiazd, jedna z najlepszych na świecie. Wybaczcie, że nie nazwę jej fotografką, ale to brzmi gorzej nić metalowe grabki ciągnięte po asfalcie. Mitchell jest przed trzydziestką. W kwestii życia uczuciowego jest już po rozwodzie i na obecny moment stawia na swoją karierę. Dlatego właśnie zgodziła się przyjąć zlecenie, nad którym będzie pracować razem z Shadem Colbym, który jest fotoreporterem i był w różnych zakątkach świata, gdzie dokumentował wszelkie tragedie ludzkości.

Przy pierwszym spotkaniu, które miało miejsce w mieszkaniu Mitchell szczerze nie polubiłam Shade’a. Po pierwsze chciał decydować o całej trasie podróży przez Stany Zjednoczone oraz mieć wgląd w zdjęcia koleżanki i mówić jej, które będą opublikowane, a które nie. Zupełnie zapomniał o tym, że to jest ich wspólny projekt, że oboje są za niego odpowiedzialni w równym stopniu, że są partnerami. Po drugie Nora Roberts w końcówce pierwszego rozdziału napisała, że Shade będzie miał trzy miesiące, aby dowiedzieć się, co czuje do Bryan. Hellloł!!! Rozmawia z nią pierwszy raz w życiu i twierdza to po długości jej nóg, które pożera wzrokiem? Męska, szowinistyczna świnia!

Przy drugim opowiadaniu męczyłam się niemiłosiernie. Bryan sama nie wie, czego chce. Jednocześnie pragnie kochać się z Shadem, a gdy ma do tego dojść nagle się wycofuje, twierdząc, że nie wie czy tego chce. Na Boga! Ja rozumiem, że jest kobietą i ma prawo  do zmian zdania jak pogoda, ale to jest po prostu śmieszne. Pół powieści go pożąda, a potem nagle nie, aby za chwilę znowu myśleć tylko i wyłącznie o seksie z nim.

Druga powieść z tej mini serii to jedno wielkie nieporozumienie. Dałam taką ocenę tylko ze względu na opisy przyrody i nic więcej, bo ani tego czytać szybko się nie dało, ani nawet nie było jakiejkolwiek akcji. Bohaterowie mało interesujący, wiecznie sobie przeczący i udający wielce tajemniczych, chociaż wszystko można było wyczytać z ich twarzy, więc ja się pytam, gdzie ta tajemnica?!

Podsumowując… Moja pierwsza styczność z twórczością Nory Roberts mało udana, ale gdzieś czytałam, że powieści z wczesnych okresów są gorsze od tych obecnych. Może za jakiś czas, jak zatrze się złe wspomnienie o tych dwóch sięgnę po coś jej nowego i wtedy po prostu spędzę czas z w miarę dobrą lekturą. Bo teraz to pod koniec przypominało to bardziej drogę przez mękę niż relaks, a ja nie umiem odłożyć nieskończonej książki nawet, jeśli jest zła.

"Samoświadomość może wiele zmienić, niestety, nie każdemu jest dane ją osiągnąć." ~ Pewnego lata [w:] Letnie rozkosze, Nora Roberts, Warszawa 2015, s. 295.
OCENA:  2/10
[1] Opis pochodzi z okładki książki

ŚREDNIA OCENA: 3

Pogoda za oknem albo chce mnie ugotować albo też upiec - jeszcze się pewnie nie zdecydowała, ale ja już tęsknie do zimy! Och, zimo gdzie jesteś? 
W dalszym ciągu cierpię na brak czasu i obawiam się, że szybko to się nie zmieni, chociaż robię wszystko, żeby wprowadzić w swoje dni pewną rutynę, która pomoże mi ogarnąć bloga i Wasze strony. Na obecny moment jest ciężko. Przepraszam :(
Lady Spark

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

510. Naznacz się śmiercią dzięki nowej powieści Veroniki Roth


AUTOR: Veronica Roth
ORYGINALNY TYTUŁ: Carve the Mark
SERIA: Carve the Mark
TOM: Pierwszy
TŁUMACZ: Zuzanna Byczek
ROK WYDANIA: 2017
WYDAWNICTWO:  Jaguar
OPIS
Na jednej z planet w odległej galaktyce żyją dwa nienawidzące się wzajemnie i walczące o władzę ludy. Losy Cyry i Akosa splatają się brutalnie. Początkowa wrogość przeradza się we wzajemne ukojenie. Kiełkujące uczucie wymaga zaprzeczenia dawnym relacjom, obsesjom, wyobrażeniom. Naznaczeni śmiercią, naznaczeni stratą. Wyzwoleni przez miłość. [1]

RECENZJA
Z tego, co się orientuję to należę do mniejszości, której podobała się seria „Niezgodna” Veronici Roth Płakać z tego powodu nie zamierzam, bo ile ludzi na świecie tyle gustów. Gdy usłyszałam, że Roth wydaje nową książkę od razu wiedziałam, że muszę ją mieć i przeczytać. Udało mi się dopiero ponad rok po premierze, ale przemilczmy ten szczegół.

Na planecie Thuvhe mieszkają dwa narody. Pierwszym z nich jest Thuvhe, który miłuje pokój i rodzinę. Z niego właśnie wywodzi się Akos oraz jego starszy brat Eijeh zostali porwani przez drugi naród czyli Shotet, który jest brutalny, a rządzi nim bezwzględny Ryzek okrutny tyran, który boi się, że pewnego dnia spełni się jego los. Siostrą Ryzeka jest Cyra, która od nurtu otrzymała okropny dar. Może zadawać ból samym dotykiem, ale również ona sama przez przepływający przez jej ciało dar nurtu odczuwa wieczny ból. Pewnego dnia brat przedstawia jej porwanego Akosa, który również otrzymał pewien dar. Jest on odporny na wszystkie nurty, które przepływają przez ludzi, którzy go dotykają. Dzięki temu jest w stanie ulżyć w życiu Cyrze, a także sprawić, że obcy ludzie mogą ją dotknąć. Co ich połączy? Czy wrogowie mogą się zmienić w przyjaciół i kochanków?

Autorka niestety nie dała żadnego oficjalnego poradnika, żeby połapać się w panującym świecie w książce, więc teraz kilka słów wyjaśnienia do stworzonego przeze mnie opisu. Każde dziecko na dziewięciu planetach w odpowiednim wieku otrzymuje dar nurtu, który go wypełnia i czasem ułatwia, a czasem utrudnia życie. Dodatkowo rodzą się wybrańcy losu, którzy mogą zmienić przyszłość swojej galaktyki, a ich los opowiedziany jest tylko jednym zdaniem. Czasem prostym, a czasem dwuznacznym. Są również wyrocznie, które widzą kilka wersji przyszłości i mogą kierować planetą, na której żyją zgodnie z wizją przyszłości, która według nich jest najlepsza.

Przyznaję się bez bicia, że bałam się tej książki. Anita z kanału, na YT Books Reviews by Anita nie zarekomendowała jej dobrze, a z kolei Strefa Czytacza był nią zachwycony, więc czułam się mało pewnie zasiadając… ALE TA KSIĄŻKA JEST GENIALNA! O matko! Uwielbiam! Veronica Roth dla mnie stworzyła świetny świat, który wcale nie jest przerysowany. Mnie porwała od pierwszych stron i non stop w pracy odliczałam godziny do wyjścia, żeby móc poczytać tę książkę, bo bardzo chciałam wiedzieć, co będzie dalej i co na kolejnych stronach spotka Akosa i Cyrę.

Już dawno nie widziałam tak dobrze dobranej okładki do treści książki. Te poziome cięcia idealnie oddają to, co dzieje się w rodzie Shotet. Okładka jest przepiękna moim zdaniem. Przyciąga wzrok na półce i gdy się ją czyta w autobusie. Bardzo się cieszę, że Wydawnictwo Jaguar nie zaprojektowało własnej okładki tylko wykorzystało oryginalną, bo jest dla mnie idealna. Z tego, co widziałam to oprawa graficzna drugiego tomu również jest taka jak w amerykańskiej wersji.

Jedyny minus, jaki zauważam to taki, że czytelnik nie jest wprowadzany stopniowo w świat Roth. Tylko zostaje rzucony od razu na głęboką wodę i na początku ciężko jest się połapać w tych wszystkich nazwach, roślinach, zwierzętach czy zwyczajach. Wszystkiego nagle jest dużo i gęsto. Po jakimś czasie jest lepiej, ale na początku ma się wrażenie jakby dostało się czymś ciężkim w głowę.

Ogólnie nie przepadam za książkami fantasy i jestem w tym gatunku kompletnie zielona, ale ta książka mnie porwała. Dałam szansę mimo obaw i nie żałuję. Jak dla mnie bardzo dobra książka, którą polecam młodzieży, ale w wieku powyżej szesnastu lat, bo jednak jest w niej sporo brutalnych scen, przy, których nawet ja często wzdrygałam się z obrzydzenia.

Czekam na drugi tom, czyli „Spętanych przeznaczeniem”, ponieważ autorka zostawiła mnie z wieloma pytaniami bez odpowiedzi, a na dodatek opis kolejnej części jest bardzo intrygujący.

 „Nie ma miejsca na honor, gdy chodzi o przetrwanie.”~ Veronica Roth, Naznaczeni śmiercią, Warszawa 2017, s. 114.
OCENA: 8/10

Witajcie!
Jakie plany na majówkę? 
Ja do środy pracuję, ale potem mam już wolne i pewnie spożytkuję je na sprzątanie mieszkania, bo nigdy nie mam to czasu w tygodniu ;). 
Wiecie, co? Będę recenzować przedpremierowo "Spętani przeznaczeniem" czyli drugi tom "Naznaczonych śmiercią"! Zostałam wylosowana przed Wydawnictwo Jaguar i ogromnie się cieszę! Już wyczekuję przesyłki :D.
Nie wiem, co z postem w czwartek. Nie rozmawiałam jeszcze z Ulą, która z powodów rodzinnych (ale wesołych powodów :) trochę mniej czyta, więc nie mam pewności czy da radę coś wrzucić. Jeśli uda mi się napisać recenzję "Pilotów" (swoją drogą już mówię, że jest moc <3) to ja wrzucę ją w czwartek. 
Pozdrawiam, 
Lady Spark

[1] Opis pochodzi ze strony lubimyczytac.pl