AUTOR: Adriana Trigiani
ORYGINALNY TYTUŁ: Very Valentine
SERIA: Valentine Roncalli
TOM: Pierwszy
TŁUMACZ: Alina
Siewior-Kuś
ROK WYDANIA:
2010
WYDAWNICTWO: Prószyński i S-ka
OPIS
Angelini Shoe
Company od 1903 roku szyje eleganckie ślubne pantofelki. Teraz znajduje się na
krawędzi bankructwa. Zadaniem Valentine Roncalli jest wprowadzenie
staroświeckiego rękodzieła w dwudziesty pierwszy wiek i uratowanie rodzinnej
firmy od ruiny. Jedzie, więc do Włoch, by tam nauczyć się nowych technik i
znaleźć wyjątkowe materiały. W Toskanii, Neapolu i na Capri poznaje rodzinną
tajemnicę, a także odkrywa w sobie artystkę.
„W stylu
Valentine” to niezwykła uczta dla czytelnika, historia o miłości i stracie
opowiedziana z serdecznością oraz poczuciem humoru. [1]
RECENZJA
Są momenty, gdy
bardzo dużo książek z rzędu u mnie to powieści lekkie. Nie wstydzę się tego.
Praca i problemy w życiu bywają momentami tak ciężkie, że czytanie czegoś ambitniejszego,
co wymaga ode mnie więcej uwagi jest zbyt trudne. Seria o Valentine Roncalli na
taki okres wydawała się idealna, a na dodatek pogoda za oknem nie kusiła, żeby
wyjść na spacer.
Valentine
Roncalli pochodzi z włoskiej rodziny, która od kilku pokoleń żyje w Ameryce, a
konkretnie w Nowym Jorku. Poznajemy ją podczas wesela jej najmłodszej siostry
Jaclyn. Valentine ma trzydzieści trzy lata i jako jedyna ze swojego rodzeństwa
nie ma jeszcze męża i dzieci. Pracuje w warsztacie szewskim swojej babci, gdzie
robią ślubne buty na zamówienie. Każda z par butów jest jedyna i
niepowtarzalna, bo robiona jest dla konkretnej osoby. Valentine wydaje się, że
w końcu znalazła swoje miejsce na ziemi, gdy spada na nią jak grom z jasnego
nieba informacja, że zakład jest ogromnie zadłużony i grozi mu sprzedaż.
Valentine może stracić nie tylko miejsce pracy, ale również mieszkanie. Kobieta
nie chce do tego dopuścić, bo wizja powrotu do zawodu nauczyciela jest dla niej
koszmarem. Chce za wszelką cenę uratować biznes, który jej rodzina prowadzi do
1903 roku. Na drodze ma dwie przeszkody: brak pieniędzy na spłatę długi oraz
rodzonego brata Alfreda, który ze wszystkich sił chce doprowadzić do sprzedaży
nieruchomości, która mieści się w jednej z lepszych części Manhattanu. Czy
wyjazd do Włoch, gdzie Valentine będzie się uczyć techniki robienia butów i ich
ozdabiania pomoże jej wykorzystać jedyną szansę na uratowanie rodzinnego
biznesu?
Valentine przez
rodzinę uważana jest, jako ta zabawna. Jej brat Alfred określany jest, jako ten
perfekcyjny, siostra Tess, jako zaradna a Jaclyn, jako ta piękna. Ojciec
stwierdził, że ona, jako jedyna z czwórki jego dzieci musi walczyć o wszystko
sama. Nie dostaje od życia nic za darmo. Nawet pożyczkę, której udzielił jej
brat (prywatnie) musiała spłacać z pewnym oprocentowaniem. Wyróżnia ją jednak
zdeterminowanie. Chce stanąć na głowie, aby ratować zakład. To mi się w niej
bardzo podobało. Ogólnie bardzo polubiłam tę postać. Jest wykreowana bardzo
naturalnie. Nie jest idealnie piękna, a przeciętnej urody. Nie ma idealnej
rodziny – jej rodzina jest typowo włoska, gdy się kłócą to na cały głos. Jak
każda dziewczyna z sąsiedztwa Valentine ma swoje problemy miłosne. Kilka lat
temu rozstała się ze swoim narzeczonym Bretem, ale dalej utrzymują ze sobą
przyjazne kontakty – to właśnie on, a brat, stara się jej pomóc w uratowaniu
rodzinnego biznesu. W końcu jednak i do Valentine zaczyna się uśmiechać
szczęście w miłości. Przypadkiem poznaje przystojnego włoskiego kucharza
Romana, który podobnie jak ona urodził się w Ameryce. Roman prowadzi w Nowym
Jorku typową włoską restaurację, która cieszy się dużym powodzeniem. Mężczyzna
niestety poświęca jej zbyt dużo czasu, olewając tym samym swoją dziewczynę.
Podczas pobytu we Włoszech przechyla się szala goryczy i dla Valentine wszystko
inne przestaje mieć znaczenie tylko poznawanie technik robienia butów. Czy
przystojny Gianluca zmieni jej życie? I jeśli tak to, w jaki sposób?
Adriana Trigiani
stworzyła bardzo ciekawych bohaterów, którzy sprawiają, że powieść jest
kolorowa i pełna temperamentu. Są bohaterowie, których lubi się od razu, np.
mama Mike czy babcia Valentine. Jednak znajdzie się kilka postaci, które należą
do tych negatywnych, jak na przykład Alfred. Moim zdaniem jedyny brat naszej
głównej bohaterki wstydzi się rodziny, z której pochodzi i pracując na Wall
Street oraz zarabiając znaczne pieniądze próbuje to zatuszować. Jego ojciec
nigdy nie miał zbyt dużej ilości pieniędzy, ale rodzina, Valentine nigdy nie
klepała biedy. Alfred na każdym kroku pokazuje, że on ma pieniądze i on
sponsoruje leczenie ojca chorego na raka. Na każdym kroku to wypomina, a
siostrom za nic nie pozwala się dołożyć. Nie polubiłam Alfreda. To postać
bardzo negatywna i tworząca wokół siebie złą atmosferę.
„W stylu
Valentine” jest książką bardzo zabawną, ale również lekką – o czym wspomniałam
we wstępie tej recenzji. Czytało mi się ją bardzo dobrze, ale niestety
szczegółowe opisy zbyt mnie nużyły. Jest ich momentami za dużo. Nie obyło się
również bez literówek, których było zdecydowanie za dużo jak na książkę o
takiej ilości stron (równe 400). Akcja również nie pędzi jak szalona. Wyjazd do
Włoch jest dopiero, gdy jesteśmy w ¾ książki. Muszę przyznać, że to też
przyjemna odmiana, bo z reguły zmiany w życiu bohaterów w książkach nadchodzą
bardzo szybko, a tu autorka zostawiła to na sam koniec.
Ja osobiście wam
polecam, jeśli szukacie czegoś na relaks i odrobinę śmiechu w trakcie czytania.
Dialogi rodziny Roncalli pozwalają czasem wybuchnąć głośnym śmiechem. Jest to
zwariowana książka, ale da się w niej znaleźć proste przesłanie: na miłość
nigdy nie jest za późno. Nawet, jeśli jest się osiemdziesięcioletnią wdową.
Miłość zawsze odejmuje lat!
„Miłość układa się tylko wtedy, kiedy obie strony zaczynają wspólne życie, niczego nie poświęcając. Nikt nie powinien rezygnować z siebie dla drugiej osoby. Ludzie tak robią, ale to ich nie uszczęśliwia na dłuższą metę.”~ Adriana Trigiani, W stylu Valentine, Warszawa 2010, s. 371.
OCENA: 7/10
W grudniu nie chcę Was zasypywać recenzjami ciężkich książek. Postaram się, aby w tym miesiącu pokazywały się recenzje tylko tych lżejszych i zabawnych :).
[1] Opis
pochodzi z okładki książki
Opos mnie nie zaciekawił, ale masz rację. Czasami potrzebuje czegoś lekkiego do czytania i wtedy warto pamiętać o takich tytułach.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
czytałam, bardzo średnia pozycja :(
OdpowiedzUsuń