czwartek, 29 maja 2014

044. "Dolina tęczy" czyli beztroskie chwile dzieciństwa

AUTOR: Lucy Maud Montgomery
TYTUŁ ORYGINALNY: Rainbow Valley
TOM: Siódmy 
SERIA: Ania z Zielonego Wzgórza
TŁUMACZ:  Janina Zawisza-Krasucka
ROK WYDANIA: 2010
WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Literackie

OPIS
W tajemniczym, magicznym miejscu, zwanym Doliną Tęczy, dzieci Ani codziennie bawią się i odkrywają, czym jest prawdziwa przyjaźń, poświęcenie i pasja. Z pewnością nie będą narzekać na nudę, tym bardziej, że do wioski sprowadza się nowy pastor z czwórką dzieci, a do tej gromadki dołącza wkrótce zwariowana Marysia Vance. Szykuje się mnóstwo przygód, zaskakujących zwrotów akcji i tysiąc atrakcyjnych tematów dla plotkarek z Glen St. Mary! [1]

RECENZJA
                Jeśli mam być szczera to… ten tom wyjątkowo nigdy nie przypadał mi do gustu. Za każdym razem, gdy zasiadam do „Doliny Tęczy” ponownie czuję pewne rozczarowanie. Zawsze mam nadzieję, że znajdę więcej przygód Kuby, Waltera, bliźniaczek, Shirley’a i Rilli, ale nie… w zamian dostaję rodzeństwo Meredith i bardzo pewną siebie Marysię Vance. Cóż powiadają, że nie można mieć wszystkiego.
                Oczywiście to nie jest tak, że wcale nie polubiłam Flory, Uny, Jerry’ego i Karolka czy Marysi (chociaż bardzo działała mi na nerwy). Polubiłam ich, bo to przecież przyjaciele z mojego dzieciństwa, ale mam wrażenie, że „Dolina Tęczy” powstała, bo czymś trzeba było zapchać dziurę między „Anią ze Złotego Brzegu” a „Rillą ze Złotego Brzegu”. Dla mnie świadczy o tym sam fakt, że o dzieciach Ani jest zaledwie kilkanaście lub kilkadziesiąt stron. W większości poznajemy dzieci pastora, które są okropnymi urwisami, a ich matka nie żyje od dobrych kilku lat. Sam pastor jest częściej zajęty zastanawianiem się nad pojęciem grzechu i zbawieniem ludzkości lub innych kaznodziejskich problemach niż na wychowaniu i zapewnieniu wszystkiego, co najlepsze swoim dzieciom. Dzieci są pod opieką starej ciotki Marty, która pierwszej młodości już nie jest i nie umie zaopiekować się pociechami. Odnosi się wrażenie, że większą miłością darzy kota niż Unę, Florę, Jerry’ego i Karolka.
                Pewnego dnia rodzeństwo Meredith spotyka Marysię Vance, która uciekła od swojej opiekunki, bo miała dość bicia. Jest to postać, której nie polubiłam od samego początku. Zarozumialstwo to za słabe określenia dla tej młodej dziewczynki. Jest tak pewna siebie, a przy tym bezczelna, że nic tylko wziąć i zlać ją rózgą. 
                Rodzeństwo, co chwila popada w jakieś tarapaty. Nie jest to oczywiście do końca ich wina, bo przecież ich matka nie żyje, a ojciec nie ma czasu na zajmowanie się tak przyziemnymi sprawami jak wychowanie czwórki dzieci. Starają się oczywiście zachowywać jak najbardziej poprawnie, bo przecież ile można słuchać od Marysi, że są okropni? Jednak szłoby im to zdecydowanie lepiej gdyby mieszkańcy Glen St. Mary nie stawiali przed dziećmi pastora tak wielkich wymagań. Przecież można wykazać trochę zrozumienia dla półsierot i spróbować im pomóc.
                Na całe szczęście autorka pomyślała też o trochę starszych czytelnikach niż tylko dzieci, do których jest skierowany cały cykl, bo da się odkryć wątek romantyczny. W końcu sam pastor zaczyna zauważać, że jego dzieci zdecydowanie odstają od rówieśników. Zamknięty w sobie od śmierci ukochanej Cecylii nie zauważa innych kobiet, które chętnie usidliłby wdowca. W Glen St. Mary znajduje się jedna odważna kobieta, której serce kilkanaście lat temu utonęło w morzu wraz z katastrofą statku, na którym był jej ukochany…
                I wśród dzieci zdarzają się miłości… Nieśmiałe spojrzenia Uny do jednego z Blythe’ów… Cóż, niestety ich dalsze dorastanie nie będzie już takie proste… Nadchodzi, bowiem Kobziarz i coraz mocniej gra swoją melodię, wzywając chłopców do siebie…
                Podsumowując… Najsłabsza powieść z całego cyklu. Jednak bez niej cała seria byłaby dziwnie pusta.
"Nigdy nie należy być pewnym, że życie nasze dobiega już kresu, bo kiedy nam się nawet zdaje, że los skończył pisać swą historię, to gdy odwracamy stronicę księgi naszego życia, widzimy ze zdziwieniem świeżo napisany rozdział." ~ Lucy Maud Montgomery, Dolina Tęczy, Kraków 2010, s.118.
OCENA: 6/10

[1] Opis zaczerpnięty z tyłu książki.  

Jak ja pod poprzednim postem liczyłam i byłam przekonana, że teraz powinnam dać ostatni tom Ani? Od razu widać kto ledwo zdał mature z matmy... Następna recenzja będzie pożegnanią z Anią Shirley! 

6 komentarzy:

  1. Też chcę przeczytać... wszystkie przygody Ani i jej rodziny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś za bardzo "aniowo" kojarzy mi się literatura pani Lucy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba to nic dla mnie tym razem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam, ale rzeczywiście dość słabo pamiętam ten tom. Jednak cały cykl darzę wielką sympatią :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przypomniałaś mi moje dzieciństwo i czasy kiedy zaczytywałam się całym cyklem (aż mi się łezka w oku zakręciła). Ale masz zupełną rację to najsłabszy tom z serii - czytałam go tylko raz, podczas gdy inne po kilka razy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mimo wszystko, Anię całą nadrobię! :D

    OdpowiedzUsuń