AUTOR: Wiera
Szkolnikowa
TYTUŁ
ORYGINALNY: Выбор Наместницы
SERIA: Trylogia
Suremu
TŁUMACZ: Rafał
Dębski
TOM:
Pierwszy
ROK WYDANIA:
2011
WYDAWNICTWO:
Prószyński i S-ka
OPIS
Wrota do
Suremu zostały otwarte! Dla namiestniczki Enrissy, kobiety twardej i
wykształconej, oraz dla rządzonego przez nią magicznego świata Suremu zbliża
się chwila wypełnienia starożytnego proroctwa. Wszystko sprzysięgło się przeciw
władczyni i bliska jest już zagłada podległych jej ziem.
Czy Enrissie
uda się uniknąć katastrofy? Czy wygra z podstępnymi wrogami? Bogato wykreowany
świat, wiarygodna psychologia postaci – „Namiestniczka”, pierwszy tom trylogii
o świecie Suremu, to wciągające epickie fantasy! [1]
RECENZJA
Ostatnio
dochodzę do wniosku, że jestem strasznie marudna i wymagająca! Podczas wyprawy
do biblioteki sama siebie zaczynam spostrzegać jako skrzyżowanie muminkowej
Małej Mi i smerfowego Marudy! „To nie, bo romansidło”, „tamto nie, bo akcja
rozgrywa się współcześnie”, „obyczajówka?! Bleeee!” i tak za każdym razem.
Starzeję się chyba. No, ale do czego zmierzam! Otóż w czasie jednej z takich
„marudowych” wypraw na półce zobaczyłam calutką, powtarzam calutką (miejska
biblioteka małego miasteczka, z nowościami ciężko, a książki zazwyczaj po jednym
egzemplarzu, więc sami rozumiecie moją ekscytację w tamtym momencie), trylogię
Wiery Szkolnikowej pomyślałam sobie, że muszę się z nią zapoznać! Biorąc
pierwszą cześć w dłonie moim oczom od razu ukazał się napis na okładce
„najlepsza fantastyka na świecie, prawdopodobnie!”, no więc przepadłam. Szybko
dobrałam jeszcze kilka innych książek i wróciłam do domu, aby zacząć czytać, a
że nie boję się objętości to ponad 800-stronnicowe tomiszcze jeszcze bardziej
mnie do siebie zachęcało! Pełna nadziei zasiadłam do książki… i po jej
skończeniu kolejny raz musiałam żałośnie westchnąć, „to nie to”…
Na samym
początku przyznam się, że co do tej książki miałam dosyć spore wymagania. W
sumie sama nie wiem skąd mi się one wzięły, ale chyba ten napis na okładce
narobił mi dużego apetytu na porcję dobrej twórczości w tym właśnie gatunku.
No, ale do konkretów! Fabuła! Enrissa jest piękna, inteligentna, urocza i obyta
w dworskiej etyce… do tego wszystkiego rządzi całym Imperium! Tak, jest
Namiestniczką i jednocześnie żoną potężnego króla Eliana. Niestety, nie może
liczyć na małżonka, który jest w stosunku do niej zimny i obojętny… ale można
to racjonalnie wytłumaczyć – król Elian jest z kamienia, dosłownie! Enrissa
poślubiona jest posągowi, ale to daje jej możliwość władania poddanymi jej
ziemiami. Ma pod sobą licznych lordów, grafów, kupców… jej sieci są
rozciągnięte po całym królestwie i wydawać by się mogło, że to właśnie ona
trzyma wszystkie sznurki w swoich dłoniach.
Tymczasem, ona sama uzależniona jest od Wielkiej Rady, w której, na
nieszczęście Namiestniczki, w większości zasiadają osoby posiadające magiczne
moce. Pewnego dnia, okazuje się, że los nie tyle całego Imperium, co głównego
magicznego zakonu jest w ogromnym niebezpieczeństwie. Na świat ma znów wrócić
Ared – straszliwy Bóg, który nigdy nie cofa się przed niczym! Jego przyjście
zostało przepowiedziane i spisane w księdze, która na nieszczęście jest w
posiadaniu bardzo gnuśnego księcia i jego dumnej siostry bliźniaczki (którzy
notabene utrzymują kazirodcze stosunki)! Enrissa powoli traci grunt pod nogami
i ucieka się do wszystkich sposobów, aby oddalić w czasie swój niezbyt
przyjemny los. Utkana przez nią sieć intryg delikatnie zaczyna się przecierać…
i stop! O samej fabule tyle wystarczy, teraz przejdziemy do konkretów. Zapoznając
się z „Namiestniczką” miejscami miałam wrażenie, że czytam taką trochę
niedorobioną i bardzo spłyconą „Grę o tron” w wersji junior. Naprawdę! Mamy
kazirodczy związek bliźniaków? Mamy! Mamy magów oddanych mocy ognia? Mamy! Mamy
sieć intryg prowadzących do objęcia najwyżej władzy? Mamy! Ale jakby Martina
było mało to na dodatek „doszukałam” się paru nawiązań również do Tolkiena –
mamy Areda, zło wcielone, którego trzeba się pozbyć! Mamy elfy i magów! Jeszcze
tylko wampirów brakuje, a mielibyśmy „Władcę księgi grającego o tron o
zmierzchu”! Co więcej, wspomniałam już, że „Namiestniczka” to ponad 800 stron lektury? Przez prawie 600 nic się nie
dzieje. Lecą sobie lata, każdy żyje własnym życiem, Enrissa zdradza oziębły
kamień ze swoim sekretarzem i to by było na tyle. Dopiero po przebrnięciu przez
te wszystkie stronnice coś zaczyna się dziać, przy czym mam wrażenie, że „coś”
to nadal za duże słowo. Intryga, mogła być ciekawa, ale mam wrażenie, że Wiera
Szkolnikowa postawiła na łatwiznę. Nie wysiliła się jakoś mocno, aby
pokombinować i czytelnikowi nie sprawiało trudności domyślenie się o co w tym
wszystkim chodzi. Poza tym bardzo nie podobało mi się również to, że oprócz
braku jakiejkolwiek dynamiki akcji, paradoksalnie lata mijały jak dni! Przewracasz
kartkę a tam rok minął, przewracasz kolejną trzy lata, następna kilkanaście
miesięcy później. To wszystko, jak dla mnie za mocno naciągane. Nie kupuję
tego!
Sprawa z
bohaterami ma się następująco: ich mnogość imponuje, jednak uproszczenie
przeraża. Autorka w ogóle nie poszalała i stworzyła całą paletę nijakich
aktorów. Na dobrą sprawę chyba do nikogo nie zapałałam żadną sympatią i nikogo
nie było mi ani szczególnie żal, ani nikomu nie kibicowałam. Gdybym zechciała
Wam o każdej z postaci napisać chociaż jedno zdanie to pewnie stworzyłby mi się
wywód jeszcze dłuższy od tego na temat fabuły. Dlatego skomentuje jedynie
tytułową bohaterkę, której paradoksalnie wcale nie ma tak dużo w całej powieści
– mówi o niej każdy, ale rozdziały z jej udziałem są zdecydowanie w
mniejszości. Czytając o Enrissie na usta wciąż cisnęły mi się słowa „bo to zła
kobieta była”. Ze swojego imperium zrobiła system autorytarny ze świetnie
działająca siecią szpiegowską. Co się działo, kto był zamieszany, dlaczego – na
te i wiele innych pytań znała odpowiedzi bez żadnej rozmowy z głównymi
zainteresowanymi. Nie polubiłam tej naszej Namiestniczki, o nie! Dla mnie była
zimną, arogancką krową i już!
Został już
nam tylko język. Prosty, niewymagający, chociaż niektóre dialogi były dla mnie
tak sztuczne jak chińska zupa w proszku. Czyli jest przystępnie, szału nie ma.
Długo
zastanawiałam się jaką wystawić ocenę. Początkowo myślałam o 4, ale potem
stwierdziłam, że byłaby ona za wysoka. Dlatego też zdecydowałam się na 3 i
jestem ciekawa jak wypadną kolejne tomy.
„Na tym świecie powszechnie dostępna i zupełnie darmowa jest tylko ludzka głupota, ale niestety drogo kosztuje otoczenie.” ~ Wiera Szkolnikowa, Namiestniczka. Księga I, Warszawa 2011, s. 397
OCENA: 3/10
Dzień dobry. Cykl recenzji Trylogii Suremu uważam za
rozpoczęty! Pozdrawiam
[1] Opis pochodzi ze strony wydawnictwa
Nie jestem przekonana, co do tej książki, tym bardziej po twojej niezbyt pozytywnej recenzji. Szkoda na to czasu.
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja.
Dziękuję ;)
UsuńA na książkę naprawdę szkoda czasu, tym bardziej, że to ponad 800-stronicowa lektura!
A jakiś czas temu... Dobra bardzo długi jakiś czas temu chciałam kupić całą trylogię i widzę, że dobrze zrobiłam odpuszczając :)
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze! :D
UsuńNie lubię fantastyki, a do tego Twoja niska ocena... nie kupuję :)
OdpowiedzUsuńNie będę w żadnym wypadku namawiać :D
UsuńChoć moje klimaty, to lektura wypada przeciętnie
OdpowiedzUsuńNawet poniżej przeciętnej :(
UsuńUwielbiam takie klimaty, ale... ocena nie zachęca ;')
OdpowiedzUsuńJa też uwielbiam! Naprawdę! Ale "Namiestniczki" nie można nawet nazwać przeciętną książką :(
UsuńWydawałoby się,że książka będzie fajna.Niestety widać,że się pomyliłam :3
OdpowiedzUsuńPozory mogą jednak sprowadzić na manowce :(
UsuńJak przeczytałabym kiedyś opis tej książki w księgarni, to pewnie bym ją sobie kupiła. A tu takie zaskoczenie ... Sama raczej nie czuję się zachęcona do sięgnięcia po tą książkę. Niby moje klimaty, ale nie podoba mi się to, że jest podobna do "Gry o tron" i innych książek. Szkoda :(
OdpowiedzUsuńJa też czuję się zawiedziona. Czytam już ostatnią część, ale druga wcale nie wypadła lepiej od pierwszej!
UsuńTea, ja nie rozumiem - jak to posągowi?! Dlaczego wydano ją za posąg?! Matko, jak to w ogóle brzmi...
OdpowiedzUsuńOkładka i opis podziałały zachęcająco, ale... Kolejna "Gra o Tron"? Nieee... Nie w tym życiu. W kolejnym też nie. I jeszcze to 600 stron, przez które nic się nie dzieje... Aż zaleciało mi "Eragonem", gdzie akcja zaczęła się dopiero po osiemnastu rozdziałach, w trakcie których główny bohater chodził sobie po wsi.
Poszukam innej lektury na wakacje :D
Pozdrawiam ;)
Hahahahaha xD Rozbawiłaś mnie.
UsuńJak to posągowi? - wygrało xD
To przynajmniej jedna osoba miała dziś ze mnie jakiś pożytek :D
UsuńDobra, ale żarty żartami, a teraz przejdźmy do wyjaśnienia tej niepokojącej kwestii małżeństwa z posągiem... xD
UsuńNaprawdę! Namiestniczka jest poślubiona posągowi. Przepowiednia głosi, że pewnego dnia kamienny król ożyje - ale na razie 32 namiestniczki były, a jaśnie pan dalej stoi jak kamień! :D
UsuńO losie... No to sobie chłopak pewnie jeszcze postoi xD
UsuńA ja wiem! Ale nie powiem! :D
UsuńZnając życie przy 33 ożyje xD
UsuńTo w sumie dobrze, że dzisiaj nie wypożyczyłam tej książki z biblioteki :)
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze! :D
UsuńBardzo dobra recenzja ,spodobało mi się porównanie dialogów do zupek chińskich :D
OdpowiedzUsuńI to jeszcze zupka chińska w proszku z RADOMIA! :D
UsuńWłaśnie wybieram się do biblioteki po zapas książek na nadchodzące tygodnie i wiem już czego nie brać :D
OdpowiedzUsuńDokładnie! Wszystkie trzy księgi Namiestniczki omijać szerokim łukiem! :D
UsuńTakim książkom mówię zdecydowane : NIE!
OdpowiedzUsuńTylko jedno jest w nich fajne! To, że przy pisaniu recenzji można się dobrze pośmiać!
Hahaha tak i sobie naużywać! :D
UsuńNie moje klimaty - totalnie nie moje :]
OdpowiedzUsuńSkutecznie mnie przekonałaś, że nie warto sięgać po tę książkę :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie mnie nie zachęciłaś xd
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie
http://to-read-or-not-to-read.blog.pl/