niedziela, 14 września 2014

074. Piękna i martwa „Księżniczka z lodu”

AUTOR: Camilla Läckberg
TYTUŁ ORYGINALNY: Isprinsessan
TŁUMACZ: Inga Sawicka
SERIA: Saga kryminalna
TOM: Pierwszy
ROK WYDANIA: 2009
WYDAWNICTWO: Czarna Owca

OPIS
W niewielkiej miejscowości na zachodnim wybrzeżu Szwecji, wśród małej, zamkniętej społeczności, gdzie wszyscy się znają i wszystko o sobie wiedzą – w jednym z domów odkryto zwłoki młodej kobiety. Początkowo wszystko wskazuje na samobójstwo, okazuje się jednak, że Alex została zamordowana. Prywatne śledztwo rozpoczyna Erika Falck – pisarka i przyjaciółka Alex z dzieciństwa, do której dołącza miejscowy policjant Patrik Hedström. [1]

RECENZJA
Wiem, że nie powinnam była wziąć tej książki i zacząć czytać. Wiem, że po raz kolejny popełniłam błąd. Wiem, że jeszcze będę na siebie za to wściekła... no, ale stało się. Rozpoczęłam kolejną serię, chociaż czytam już kilka innych. No cóż, chyba naprawdę trzeba sobie samemu kompletować poszczególne sagi i zaczynać je czytać dopiero, gdy będą w całości, a tak będąc na łasce lub niełasce biblioteki sytuacja wygląda właśnie tak jak teraz. No, ale wracając do konkretów. Sagę kryminalną rozpoczęłam i w sumie… naczytałam się tylu dobrych opinii o pierwszej części oraz zapewnień o tym, że to kryminał na miarę Millenium… a po lekturze „Księżniczki z lodu” jestem zawiedziona, spodziewałam się naprawdę czegoś lepszego. Oczywiście można również podpiąć to pod to, że jak zwykle muszę trochę pomarudzić.

Recenzję rozpocznę od bohaterów, którzy tutaj wybitnie działali mi na nerwy. Autorka starała się stworzyć dosyć spory repertuar charakterów, jednak w ostateczności z pod jej pióra wyszło bardzo dużo schematycznych postaci. Para głównych „aktorów” – Erika Falck oraz Patrik Hedström… o matko! Po raz kolejny natrafiłam na połączenie tak mdłych bohaterów. Nie lubię czegoś takiego, a już na pewno nie w rzekomym kryminale, który miał mi podnieść ciśnienie, pozbawić oddechu i mocno zaskoczyć! Niestety, ale w większości musiałam hamować swoją irytację wywołaną ich postępowaniem. Ja wiem, że może wymagam za wiele, ale niestety ani Erika, ani tym bardziej Patrik, który bardzo często wydawał mi się być najzwyczajniej w świecie mantyjakiem*, nie uzyskali mojego poparcia. Każda wykreowana przez panią Camille postać była jak żywcem wyciągnięta z książkowym przykładów osobowości powstałych na skutek patologii z jaką miała styczność. Być może, gdyby autorka trochę odbiegła od obranych schematów, gdyby dodała swoim bohaterom jakiegoś charakterystycznego tylko dla nich pazurka byłoby o niebo lepiej!

Jeśli chodzi o akcję, też średnio mi się podobała. Oczekiwałam dobrego kryminału, a niestety momentami miałam wrażenie, że czytam perypetie miłosne głównych bohaterów. Ja wiem, że miłość jest „towarem” bardzo sprzedajnym, ale jeśli poświęca się jej tyle miejsca to nie wiem czy książkę można jeszcze nazywać kryminałem. Oczywiście mamy zbrodnie, mamy morderstwo, mamy podejrzanych, ale to wszystko zostało jakby troszkę przesłonione cudowną miłością głównych bohaterów. Miejscami brakowało mi również dynamicznego działania, a akcja niebezpiecznie zwalniała i stawała się mozolna i nudnawa. Ale, żeby nie było, iż jak na razie wymieniam tylko to, co mi się nie podoba – znalazłam też pozytywy. Mianowicie bardzo podobał mi się wątek siostry Eriki – Anny. Owszem, mamy tutaj książkowy przykład kobiety zastraszanej, bitej i maltretowanej przez męża, ale podobała mi się postawa Anny już pod sam koniec lektury – aż czytając głośno powiedziałam „w końcu!”.

Język nie jest najgorszy. Co prawda można zauważyć tendencje autorki do nagminnego powtarzania niektórych wyrazów, ale w ostatecznym rozrachunku styl pisania naprawdę nie wypadł źle.

Ach, no tak! Prawie bym zapomniała! Wiecie co jeszcze mi się przypomniało! Autorka zrobiła coś co bardzo mi się nie spodobało – mianowicie policjantów występujących w kryminale wykreowała na bandę bezmózgich idiotów, z wyjątkiem Patrika rzecz jasna! Ja tam nie wnikam jakie IQ mają funkcjonariusze prawa, no ale come on! W „Księżniczce z lodu” policja nie przeprowadza ani porządnych oględzin miejsca zbrodni, ani nie zwraca uwagi na tak oczywiste poszlaki, że to aż boli! To już naprawdę było za duże przejaskrawienie.

Reasumując, liczyłam na dobry kryminał, a dostałam raczej dramat psychologiczny przeplatany z romansem. Ciśnienie ponieśli mi schematyczni „aktorzy”, a nie wartka akcja. Język nie należał do ambitnych, ale na szczęście nie był również prostacki, a to duży plus. Jest Anna i fakt, że sam pomysł na fabułę był naprawdę dobry. Myślę więc, że piątka będzie idealna.

„Śmierć Alex dała mi wolność. Alex jawiła mi się zawsze jako kobieta nieosiągalna. Otaczającej ją skorupy nie dało się nawet zarysować” ~ Camilla Läckberg, Księżniczka z lodu, Warszawa 2009, s. 407-408

OCENA: 5/10

Książka zalicza się do wyzwania: 52 książki, Czytam opasłe tomiska, Historia z TRUPEM.



Witam. Jestem dumna z siebie, w końcu jestem na czas! Pozdrawiam, Tea.

[1] Opis pochodzi ze strony wydawnictwa
* w mojej rodzinie utarło się, że „mantyjak” to osoba mdła, pozbawiona charakteru

9 komentarzy:

  1. Już od bardzo dawna mam w planach przeczytanie jakieś książki tej autorki. Zobaczę czy mi się spodoba : >

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę, aż jestem w szoku, bo gdzie nie spojrzę to autorka kreowana jest na następczynie Larssona.

    OdpowiedzUsuń
  3. czyli.... jeżeli poszukiwałabym raczej thrillerów psychologicznych, lub dramatów z leniwie ciągnącym się wątkiem to poleciłabyś mi tę książkę? ;) właśnie już kiedyś spotkałam się z taką opinią, że Camilla pisze w taki właśnie sposób ;) cóż.... szkoda, że nie otrzymałaś w tej książce tego na co liczyłaś, czasem niestety tak bywa.
    recenzjeami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Na średnią książkę nie mam czasu raczej, bo na te dobre mi go brakuje ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie czytałam jeszcze ani jednej książki tej autorki, ale wiele dobrego słyszałam na temat jej twórczości. Poszukam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czuję się zawiedziona, że czujesz się zawiedziona... ;)
    Nie, poważnie, przeczytawszy opis spodziewałam się, że wreszcie znalazłam ciekawą pozycję mogącą zrobić coś z tą upiorną, kryminalną pustynią, która powstała po przeczytaniu dostępnych mi dzieł Christie, ale niestety... To coś stanowczo nie dla mnie, toteż czuję się zawiedziona.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Edit: Po lekturze "Pogromcy lwów" jednak zdecydowałam się sięgnąć po pierwszą część sagi z Fjällbacki :)

      Usuń
    2. Edit 2: Jednak miałaś rację - "Księżniczka..." rozczarowuje. Podobnie jak 300 pierwszych stron "Kamieniarza".
      Mimo to, niezmordowana siadam do lektury "Niemieckiego bękarta" :)

      Usuń
  7. Podobnie jak Joena, czuję się zawiedziona, że jesteś zawiedziona :D:D:D
    Prawda jest taka, że kiedy pierwszy raz ujrzałam w księgarni książki Lackberg, drażniły mnie (przepraszam) kretyńskie tytuły. Obiecałam sobie, że nigdy powieści Lackberg nie będę czytać, bo jeśli tytuł byle jaki to i środek nie lepszy. Jednak zaczęłam czytać i okazało się, że środek jednak lepszy od tytułu. Powiem nawet, że "Księżniczka" podobała mi się. Bez szału, ale czytało się dobrze. Język, jak zauważyłaś, poprawny i to zaważyło na tym, że Lackberg wciąż czytam. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń