sobota, 23 sierpnia 2014

068. „Piękna debiutantka” nie do końca taka zła

 

AUTOR: Siri Mitchell
TYTUŁ ORYGINALNY: She walks in beauty
TŁUMACZ: Barbara Żak
ROK WYDANIA: 2012
WYDAWNICTWO: WAM

OPIS
Rok 1891. Siedemnastoletnia Klara Carter ma wkrótce zadebiutować na salonach Nowego Jorku. Zadanie postawione przed dziewczyną jest jasne - powinna oczarować Franklina De Vriesa na tyle, by się jej oświadczył. Małżeństwo może uratować pozycję rodziny. Klara nie chce ślubu tym bardziej, że do walki o względy młodzieńca staje również bliska przyjaciółka Lizzie. Rodzinna tragedia weryfikuje wszystkie plany. [1]

RECENZJA
Nie jestem romantyczką. Nie znoszę ckliwych historii o miłości i nie marzę o księciu w srebrnej zbroi, który przybędzie do mnie na swoim białym rumaku. Takie opowiastki nie są dla mnie, niemniej jednak widząc na półce „Piękną debiutantkę” nie mogłam oprzeć się pokusie, żeby nie wziąć książki do swoich dłoni. Sama okładka ma w sobie coś… magicznego, coś co przenosi nas w czasie do końca XIX wieku. Chociaż oczywiście, gdyby nie moja słabość do historycznych romansów (a jeszcze przed chwilą pisałam, że żadna ze mnie romantyczka) z pewnością nie zwróciłabym na tą pozycję uwagi. Jak to powiedział mój siostrzeniec: „Sama okładka już nie zachęca mnie do czytania”. A ja jednak spróbowałam, przeczytałam i w sumie… nic się nie zmieniło.

Na początku jak zwykle zacznę od bohaterów. Klara Carter jest… właśnie jaka jest. Od samego początku nie zapałałam do niej sympatią – za piękna, za inteligentna, za wspaniała, za bardzo cudowna – czyli dokładnie taka bohaterka, która najchętniej od razu skatalogowałabym do półeczki „never again”! Niemniej jednak, co muszę z przyjemnością stwierdzić, im dalej odbywała się moja podróż w lekturę tym bardziej zaczynałam darzyć pannę Carter sympatią. Nasza główna bohaterka przechodzi ogromną metamorfozę – z grzecznej, podporządkowanej dziewczynki z dobrego domu zmienia się w umiejącą postawić na swoim i przeciwstawić się innym młodą kobietę. I to mi się naprawdę podobało. Klara bardzo szybko dorosła i pokazała, że nawet panna z dobrego domu może całkowicie przebudować swoją hierarchię wartości. Ale jeżeli mamy postać kobiecą, to oczywiście musi pojawić się również mężczyzna! Teoretycznie, głównym bohaterem męskim jest dziedzic Franklin De Vries. Właśnie tylko teoretycznie, ponieważ w sumie o paniczu dużo się mówi, wiele się dla niego robi, ale sam pojawia się dosyć sporadycznie. I chyba nawet to i lepiej, bo panicz De Vries miał być kreowany na takiego typowego bad boy’a, ale niestety coś nie wyszło i wcale nie mamy niegrzecznego chłopca, a prostackiego chama i playboya. A to nie dla mnie! Zdecydowanie bardziej polubiłam młodszego brata Franklina – Harry'ego, który w całej powieści odegrał niemałą rolę!

No i teraz przyszedł czas na język, który mówiąc szczerze troszeczkę mnie rozczarował. Oczywiście nie oczekiwałam, ba co więcej nie chciałabym, żeby cała książka była napisana w języku charakterystycznym dla okresu opisanego w książce, niemniej jednak to co zaproponowała mi autorka, zupełnie mnie nie usatysfakcjonowało. Styl pisania wydawał się niewiele odbiegający od dzisiejszego, a miejscami wręcz wydawało mi się, że pani Mitchell idzie na łatwiznę – nie opisuje uczuć, nie chce wchodzić w jakieś głębsze przemyślenia bohaterów. Skupia się na powierzchowności, zapominając, że postacie w książce to przede wszystkim osobowości! Nieambitny język przełożył się na to, że lekturę czyta się bardzo szybko, a w tym wszystkim pomagają jeszcze niezbyt długie rozdziały oraz dość duża i czytelna czcionka.

No i została jeszcze fabuła. Romans historyczny jak to romans historyczny toczy się własnymi prawami. Mamy wszystko to co znajdziemy w innych lekturach z tego gatunku: jest miłość, jest intryga, jest romans i zdrada. Ale niestety nie ma dynamicznej akcji. Ponadto zauważyłam u autorki tendencję, z którą spotkałam się podczas czytania „Pożegnania z ojczyzną” Renaty Czarneckiej. Mianowicie, Siri Mitchell skraca sytuacje, które mogłyby być ciekawe, a zbędnie rozwodzi się nad fragmentami nic niewnoszącymi do całej lektury.

Reasumując, punkt za okładkę, punkt za przemianę Klary, punkt za Harrego i punkt za opis strojów, o którym zapomniałam napisać wyżej! Cztery zalety, a więc czwóreczka, jako ocena będzie idealna.


„Za dużo myślisz. Za bardzo się martwisz. Małżeństwo nie ma być rajem. To instytucja, która jest ci pisana.” ~ Siri Mitchell, Piękna debiutantka, Kraków 2012, s.293


OCENA: 4/10

Książka zalicza się do wyzwania: 52 książki, Czytam opasłe tomiska, Historia z TRUPEM.


Witam, dzisiaj sensacyjnie jestem na czas! Zauważyliście, że nasz blog troszkę się zmienił? To wszystko zasługa niezastąpionej Lady Spark. Nowy wygląd jest cudowny, prawda? Pozdrawiam, Tea

 [1] Opis pochodzi z tyłu książki

9 komentarzy:

  1. Typowy dylemat panien z tamtych czasów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, to nie.
    Z historycznych powieści chętnie sięgam po Phillippę Gregory - i Tobie ją polecam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nosz, te literówki... :/

      Nie czuję się dobrze usposobiona do tej książki, ale jak to mówią: "na bezrybiu i rak ryba"... A biorąc pod uwagę, że już niemal zupełnie nie mam co czytać, możliwe, że "Piękna debiutantka" w końcu wyląduje na mojej półce.

      Zmianę zauważyłam, a jakże ;) "Cudowny" to doskonałe określenie :D

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Lubię powieści historyczne, ale słabych pozycji unikam. Ciekawie pisze Goertner.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba żadnego romansu historycznego jeszcze nie czytałam :D A ten, jak widać, nie zachwyca, więc sobie daruję :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Widzę, że nie warto na nią marnować czasu

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiesz, niby wszystko dobrze się skończyło, ale jednak inaczej niż bym chciała :)

    OdpowiedzUsuń