AUTOR: Siri Mitchell
TYTUŁ ORYGINALNY: She walks in beauty
TŁUMACZ: Barbara Żak
ROK WYDANIA: 2012
WYDAWNICTWO: WAM
OPIS
Rok 1891.
Siedemnastoletnia Klara Carter ma wkrótce zadebiutować na salonach Nowego
Jorku. Zadanie postawione przed dziewczyną jest jasne - powinna oczarować
Franklina De Vriesa na tyle, by się jej oświadczył. Małżeństwo może uratować
pozycję rodziny. Klara nie chce ślubu tym bardziej, że do walki o względy
młodzieńca staje również bliska przyjaciółka Lizzie. Rodzinna tragedia
weryfikuje wszystkie plany. [1]
RECENZJA
Nie jestem romantyczką.
Nie znoszę ckliwych historii o miłości i nie marzę o księciu w srebrnej zbroi,
który przybędzie do mnie na swoim białym rumaku. Takie opowiastki nie są dla
mnie, niemniej jednak widząc na półce „Piękną debiutantkę” nie mogłam oprzeć
się pokusie, żeby nie wziąć książki do swoich dłoni. Sama okładka ma w sobie
coś… magicznego, coś co przenosi nas w czasie do końca XIX wieku. Chociaż
oczywiście, gdyby nie moja słabość do historycznych romansów (a jeszcze przed
chwilą pisałam, że żadna ze mnie romantyczka) z pewnością nie zwróciłabym na tą
pozycję uwagi. Jak to powiedział mój siostrzeniec: „Sama okładka już nie
zachęca mnie do czytania”. A ja jednak spróbowałam, przeczytałam i w sumie… nic
się nie zmieniło.
Na początku jak zwykle
zacznę od bohaterów. Klara Carter jest… właśnie jaka jest. Od samego początku
nie zapałałam do niej sympatią – za piękna, za inteligentna, za wspaniała, za
bardzo cudowna – czyli dokładnie taka bohaterka, która najchętniej od razu
skatalogowałabym do półeczki „never again”! Niemniej jednak, co muszę z
przyjemnością stwierdzić, im dalej odbywała się moja podróż w lekturę tym
bardziej zaczynałam darzyć pannę Carter sympatią. Nasza główna bohaterka
przechodzi ogromną metamorfozę – z grzecznej, podporządkowanej
dziewczynki z dobrego domu zmienia się w umiejącą postawić na swoim i
przeciwstawić się innym młodą kobietę. I to mi się naprawdę podobało. Klara
bardzo szybko dorosła i pokazała, że nawet panna z dobrego domu może całkowicie
przebudować swoją hierarchię wartości. Ale jeżeli mamy postać kobiecą, to
oczywiście musi pojawić się również mężczyzna! Teoretycznie, głównym bohaterem
męskim jest dziedzic Franklin De Vries. Właśnie tylko teoretycznie, ponieważ w
sumie o paniczu dużo się mówi, wiele się dla niego robi, ale sam pojawia się
dosyć sporadycznie. I chyba nawet to i lepiej, bo panicz De Vries miał być
kreowany na takiego typowego bad boy’a, ale niestety coś nie wyszło i wcale nie
mamy niegrzecznego chłopca, a prostackiego chama i playboya. A to nie dla mnie!
Zdecydowanie bardziej polubiłam młodszego brata Franklina – Harry'ego, który w całej
powieści odegrał niemałą rolę!
No i teraz przyszedł czas
na język, który mówiąc szczerze troszeczkę mnie rozczarował. Oczywiście nie
oczekiwałam, ba co więcej nie chciałabym, żeby cała książka była napisana w
języku charakterystycznym dla okresu opisanego w książce, niemniej jednak to co
zaproponowała mi autorka, zupełnie mnie nie usatysfakcjonowało. Styl pisania
wydawał się niewiele odbiegający od dzisiejszego, a miejscami wręcz wydawało mi
się, że pani Mitchell idzie na łatwiznę – nie opisuje uczuć, nie chce wchodzić
w jakieś głębsze przemyślenia bohaterów. Skupia się na powierzchowności,
zapominając, że postacie w książce to przede wszystkim osobowości! Nieambitny
język przełożył się na to, że lekturę czyta się bardzo szybko, a w tym
wszystkim pomagają jeszcze niezbyt długie rozdziały oraz dość duża i czytelna
czcionka.
No i została jeszcze
fabuła. Romans historyczny jak to romans historyczny toczy się własnymi prawami. Mamy wszystko to co znajdziemy w innych lekturach z tego gatunku: jest
miłość, jest intryga, jest romans i zdrada. Ale niestety nie ma dynamicznej
akcji. Ponadto zauważyłam u autorki tendencję, z którą spotkałam się podczas
czytania „Pożegnania z ojczyzną” Renaty Czarneckiej. Mianowicie, Siri Mitchell
skraca sytuacje, które mogłyby być ciekawe, a zbędnie rozwodzi się nad
fragmentami nic niewnoszącymi do całej lektury.
Reasumując, punkt za
okładkę, punkt za przemianę Klary, punkt za Harrego i punkt za opis strojów, o
którym zapomniałam napisać wyżej! Cztery zalety, a więc czwóreczka, jako ocena
będzie idealna.
„Za dużo myślisz. Za bardzo się martwisz. Małżeństwo nie ma być rajem. To instytucja, która jest ci pisana.” ~ Siri Mitchell, Piękna debiutantka, Kraków 2012, s.293
OCENA: 4/10
Książka zalicza się do
wyzwania: 52 książki, Czytam opasłe tomiska, Historia z TRUPEM.
Witam, dzisiaj
sensacyjnie jestem na czas! Zauważyliście, że nasz blog troszkę się zmienił? To
wszystko zasługa niezastąpionej Lady Spark. Nowy wygląd jest cudowny, prawda?
Pozdrawiam, Tea
[1] Opis pochodzi z tyłu książki
Typowy dylemat panien z tamtych czasów :)
OdpowiedzUsuńOj, to nie.
OdpowiedzUsuńZ historycznych powieści chętnie sięgam po Phillippę Gregory - i Tobie ją polecam!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNosz, te literówki... :/
UsuńNie czuję się dobrze usposobiona do tej książki, ale jak to mówią: "na bezrybiu i rak ryba"... A biorąc pod uwagę, że już niemal zupełnie nie mam co czytać, możliwe, że "Piękna debiutantka" w końcu wyląduje na mojej półce.
Zmianę zauważyłam, a jakże ;) "Cudowny" to doskonałe określenie :D
Pozdrawiam :)
Dziękuję bardzo ;)
UsuńLubię powieści historyczne, ale słabych pozycji unikam. Ciekawie pisze Goertner.
OdpowiedzUsuńChyba żadnego romansu historycznego jeszcze nie czytałam :D A ten, jak widać, nie zachwyca, więc sobie daruję :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że nie warto na nią marnować czasu
OdpowiedzUsuńWiesz, niby wszystko dobrze się skończyło, ale jednak inaczej niż bym chciała :)
OdpowiedzUsuń