czwartek, 6 marca 2014

030. Nie taka „Szczęściara” straszna jak ją malują

AUTOR: Jill Shalvis
TYTUŁ ORYGINALNY: Lucky in Love
TŁUMACZ:  Agnieszka Myśliwy
ROK WYDANIA: 2013
WYDAWNICTWO: Prószyński i S-ka

OPIS
Mallory Quinn ma już dość swego przewidywalnego życia. Jako pielęgniarka i oddana córka troszczy się o wszystkich, lecz nie o siebie. Jest ulubienicą całego miasteczka, które oczekuje, że znajdzie odpowiednią partię. A ona marzy, by podjąć ryzyko i zawrzeć znajomość z Panem Nieodpowiednim. Czy mogłaby znaleźć lepszego kandydata do tego miana niż Ty Garrison? Tajemniczy przystojniak daje jej jasno do zrozumienia, że w Lucky Harbor jest tylko przejazdem, co bardzo odpowiada Mallory. Jego smukłe, umięśnione ciało i seksowny uśmiech zapewnią jej mnóstwo wspomnień, gdy już wyjedzie…  [1]

RECENZJA

O tym, że romanse nie należą do mojego ulubionego gatunku literatury, chyba nikomu nie muszę przypominać, ale pewnie widząc książkę, którą dzisiaj Wam zrecenzuje zapytacie się, o co chodzi – z jednej strony ogłaszam wszem i wobec, że romansidła są ble, a tu, co jakiś czas pojawią się moje subiektywne odczucia względem niczego innego jak właśnie romansów. Już śpieszę Wam z odpowiedzią. Co prawda brak mojej sympatii do literatury typowo kobiecej nie  jest nikomu nieznany, niemniej jednak wychodzę z założenia, że raz na jakiś czas trzeba dać szansę każdej książce, a nuż znajdzie się wśród nich prawdziwa perełka? Jeśli chodzi z kolei o dzisiejszą lekturę, to cóż… w prawdzie nie mogę jej nazwać majstersztykiem, aczkolwiek muszę przyznać, że treść wciągnęła mnie na tyle, że z przyjemnością przeczytam inne części, w których opisywane są losy mieszkańców Lucky Harbor.

Swoją, może niezbyt ciekawą, ale z pewnością szczerą recenzję zacznę od bohaterów. Mallory Quinn poznajemy, jako kobietę całkowicie zdominowaną przez innych, w szczególności przez nadopiekuńczą matkę. Niemająca własnego zdania, „skazana” na pomaganie innym i robiąca wszystko, aby nikt nie czuł się skrzywdzony Mellory w tym całym zgiełku gubi siebie. Jej życie, pozbawione jakichkolwiek mocnych wrażeń, nudzi ją do tego stopnia, że w końcu chce coś w nim zmienić, a najlepszą sposobnością ku temu okazuje się być zadawanie się z Panem Nieodpowiednim, ale o mężczyźnie zaraz, na początku przyjrzyjmy się jeszcze troszkę naszej głównej bohaterce. Chociaż wydawać by się mogło, że Mallory Quinn to najzwyczajniej w świecie mdła postać, to z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa, musze przyznać, ze ja mimo wszystko od początku polubiłam „matkę Teresę” z Lucky Harbor. Nie mam całkowicie pojęcia, dlaczego, ale naprawdę Mallory ani przez chwilę mnie nie irytowała, a najbardziej, jeśli patrząc na rozwój akcji, cieszyła mnie przemiana, jaka w niej zaszła – od nieśmiałej do pewnej siebie, od uległej w umiejącą zawalczyć o swoje – za to z pewnością muszę autorkę pochwalić. Obiecałam również, że na „wokandę teowskiego osądu” wyciągnę kwestię męskiego bohatera. O tym, że mam słabość do niegrzecznych chłopców, chyba nie muszę przypominać, prawda? Ty Garrison ze swoją tajemniczością, skrytością, pewnością siebie i otoczką niebezpiecznego typka, którą wokół siebie emanuje sprawiają, że idealnie wpasowuje się w Pana Jak Najbardziej Nieodpowiedniego. Taka mieszanka dwóch całkiem różnych charakterów musiała zakończyć się romansem. Aczkolwiek nie o tym konkretnym aspekcie tu mowa. Wracając jeszcze do samego Ty’a, miejscami miałam wrażenie, że Jill Shalvis usilnie starała się nie zrobić ze swojego męskiego bohatera bardzo złego chłopca. Jego postawa czasami bardziej przypominała mi trochę gbura, niż bad boy’a – no, ale może właśnie taki zamysł miała sama autorka. Nie mniej jednak, dopóki sam zainteresowany nie zaczął być nad wyraz szczodry, nawet podobało mi się te jego charakterystyczne zacięcie. Reasumując – obie postaci wcale aż tak mocno nie irytowały, miło i szybko się o nich czytało, chociaż czasami miało się wrażenie, że Shalvis pisząc swoją historię starała się za wszelką cenę robić bohaterów „dobre” persony.

Jeśli chodzi o samą akcję – tutaj nic zbyt twórczego nie mogę napisać. Romans to romans – rządzi się swoimi prawami. Nie mamy, więc jakiś porywających intryg, nie mamy rozlewu krwi i szaleńczej gonitwy o śmierć i życie. Nic z tych rzeczy moim mili. Cała fabuła opiera się na perypetiach Mallory Quinn oraz Ty’a Garrisona – nie tylko na ich romansie, ale również na stosunkach z innymi mieszkańcami Lucky Harbor, na ich codziennym życiu i przyjaźniach, które nawiązali podczas swojego pobytu w miasteczku, w którym na dobrą sprawę nikt się przed nikim nie ukryje, a wszystkie wstydliwe kwestie z pewnością zostaną żywnie omówione na facebook’owym forum mieszkańców. No a zakończenie? Zakończenie przemilczę, bo dam sobie rękę uciąć, że nawet nie czytając książki będziecie w stanie powiedzieć, jakiego finału można się spodziewać: szczęśliwego czy nie?

Mamy bohaterów, mamy akcje, czego nam jeszcze brakuje? Oczywiście języka! Tutaj również nie mam zbyt dużo zastrzeń – język prosty w odbiorze, przejrzysty i lekki. Nie ma zbyt ambitnego słownictwa – nie ma problemów z rozumieniem, a to w połączeniu z dużą czcionką sprawia, że kartki same nikną nam w oczach.

Podsumowując, jeśli ktoś nie jest miłośnikiem takiego typu literatury może czuć się zawiedziony brakiem dynamizmu, ale jeśli wśród naszych odbiorów znajdzie się ktoś, kto lubuję się w romansach lekkich, miłych i niezbyt skomplikowanych powinien czuć się usatysfakcjonowany pozycją Jill Shalvis. A moja ocena? Myślę, że szóstka  – z racji tego, że to właśnie romansidło, powinna być okej.

„Mallory Quinn była słodka, ciepła i troskliwa. Kontakty z nią oznaczały domek z białym płotem i dwa przecinek cztery dziecka. I pierścionek z diamentem. Była kimś na zawsze. Lecz nie dla niego. Nigdy nie dla niego. Bo on nie wiązał się trwale.” - Jill Shalvis, Szczęściara, Warszawa 2013, s. 88

OCENA: 6/10

Książka zalicza się do wyzwania: 52 książki, Czytam opasłe tomiska, Historia z TRUPEM
 
Dotarłam! Udało się! Jestem z siebie niezwykle dumna, bo moja wspaniała uczelnia dba o to, abym swój wolny czas ograniczyła do minimum – stąd też moje rzadsze odwiedziny na Waszych stronach. Jeśli nie pojawiłabym się za tydzień znaczy to nie mniej nie więcej, jak to, że właśnie z wycieczenia padłam gdzieś po trasie Szepietowo-Białystok.

[1] Opis pochodzi z tyłu książki

12 komentarzy:

  1. Mam tę książkę na półce, ale sama nie wiem czemu jeszcze nie przeczytałam :)Mam nadzieję, że ja się nie zawiodę! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka o dziwo mi, wielkiej miłośniczce horrorów, przypadła do gustu ;) Jednym mankamentem, o którym zapomniałam szerzej napisać w recenzji jest wszędobylstwo mieszkańców miasteczka i wtykanie nosa w nie swoje życie - chociaż z drugiej strony w dzisiejszych czasach, szczególnie w małych miasteczkach, właśnie tak jest :)

      Usuń
  2. Matko, z ojcem i córką... Podobał Ci się romans? Matko... Chyba serio jestem na kacu skoro czytam tak pochlebną opinię, a przecież to były tylko dwie lampki białego wina! Wiesz co? Przeczytam recenzje w weekend i może wtedy te literki będą się inaczej układać ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, nie musisz to prawda - podobał mi się romans :D

      Usuń
  3. To raczej jedna z tych książek, które nie wnoszą wiele do naszego życia, a które po prostu mają miło zapełnić czas :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyzwanie takie fajne, a wolnego czasu tak mało :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie przepadam za takimi typowymi romansami, ale czasami nachodzi mnie ochotą przeczytać coś tego typu więc kto wie, może kiedyś sięgnę po tę książkę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najdzie ochota na przeczytanie czegoś lekkiego, przyjemnego i niezbyt ambitnego powyższa książka będzie jak znalazł ;)

      Usuń
  6. Po ambitnej sesji czas na nieambitne lektury :) więc po tą sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Gdzie Ty się podziewasz? Szukałam jakiegoś maila do Ciebie, czegokolwiek! ale na tym Waszym blogu nic takiego nie znalazłam ;p
    Weź do mnie napisz wiadomość na maila, będę czekała! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam czy może wiadomo kiedy pojawią się następne czesci

    OdpowiedzUsuń