AUTOR: Adriana Trigiani
ORYGINALNY TYTUŁ: The Supreme
Macaroni Company
SERIA: Valentine Roncalli
TOM: Trzeci
TŁUMACZ: Magda
Witkowska
ROK WYDANIA:
2014
WYDAWNICTWO: Prószyński i S-ka
OPIS
Podczas
rodzinnej uroczystości Valentine i Gianluca zaskakują zgromadzonych
wiadomością, że odtąd los obu rodzin
zostanie połączony.
Gianluca musi
odnaleźć się w nowej rzeczywistości żywiołowych członków klanu Roncallich, u
boku niezależnej Valentine. Valentine musi natomiast dokonywać zupełnie nowych
życiowych wyborów. Szuka równowagi między życiem zawodowym i rodzinnym,
zmagając się również z problemem różnic kulturowych i wyzwań związanych z
macierzyństwem.
Podejmując
kolejne decyzje, kieruje się zasadą, która inspirowała ją od samego początku
kariery w Angelini Shoe Company: Dla kogoś, kto umie zrobić parę butów,
właściwie nie ma rzeczy niemożliwych.” Dumna i energiczna Valentine będzie
walczyć o wszystko, na czym jej zależy – przy okazji zaznając zarówno goryczy,
jak i słodyczy życia.
Ciao, Valentine! to książka jednocześnie
przenikliwa i romantyczna, pełna ciepła i humoru. [1]
RECENZJA
Z trudem
docierała do mnie myśl, że „Ciao, Valentine!” to ostatnie spotkanie z
sympatyczną i niezależną Amerykanką włoskiego pochodzenia. Polubiłam tę serię.
Jest naprawdę dobrze skonstruowana, ale też nie jest zbyt infantylna – jak
możne część z nas pomyśleć.
Valentine i
Gianluca szykują się do ślubu. Matka panny młodej zarezerwowała im salę, w
której jej dwie siostry miały już swoje wesela. Problem jest tylko taki, że
ślub odbędzie się nie po roku od zaręczyn, a po niecałych dwóch miesiącach.
Valentine ku rozpaczy matki chce wystąpić w jej starej sukni ślubnej, którą
lekko przerobi. Na szczęście wesele przebiega bez zbędnych komplikacji, a
małżonkowie mogą udać się w podróż poślubną do Nowego Orleanu. Tam pod koniec
ich pobytu wychodzi na jaw, że jej kuzynka Roberta z Argentyny zamyka swoją
fabrykę butów, a to równa się temu, że Valentine staje przed problemem, gdzie
teraz ma produkować linie swoich butów, które trafiają do masowej klienteli. To
powoduje spór między małżonkami, bo Gianluca uważa, że żona zbytnio poświęca
się pracy, a ona zaś nie chce rezygnować ze swojego zawodu tylko dlatego, że
została jego żoną. Wspólnie jednak próbują znaleźć rozwiązanie dla firmowego
problemu Valentine. Razem przechodzą przez różne aspekty małżeństwa, a także
zostają rodzicami. Jednak jeden dzień zmienia wszystko… Cały świat, który do
tej pory był znany i akceptowany przez rodzinę Roncallich nagle runie w
gruzach. Jak poradzi sobie z tym Valentine?
Muszę przyznać,
że w ostatnim tomie zauważyłam z kolei różnice dzielące mnie i Valentine. Ona
nie chciała rezygnować z siebie, ze swojego nazwiska, gdy została żoną
Gianluki. Uważała, że to on powinien się dostosować do jej życia i do niej.
Była zdania, że małżeństwo nic nie zmieni w jej życiu, że dalej będzie mogła
być niezależną Valentine, która ratuje rodzinny biznes od upadku. Jednak
zapominała w tym wszystkim o swoim mężu, który ją kochał i dla niej
przeprowadził się do Ameryki, co było dla nie go trudne, bo kochał swój kraj,
kochał swoje Włochy. Nie rozumiała tego, że teraz mogą działać wspólnie, że
może dzięki temu zmniejszyć ilość swoich obowiązków – skoro mąż chce pomóc jej
w prowadzeniu rodzinnego interesu. Dalej chciała być sama za wszystko odpowiedzialna.
Sytuacja nie zmieniła się znacząco, gdy została mamą małej Alfredy. Dalej dużo
czasu spędzała w warsztacie i projektowała nowe kolekcje butów. Córka i mąż
byli dla niej tylko dodatkiem. To mi się u niej nie podobało, bo ja rozumiem,
że chciała być niezależną kobietą, ale w pewnym momencie została mamą małej
istotki, która potrzebowała jej najbardziej na świecie. Nie umiałabym tak.
Owsem ważne jest, aby w małżeństwie i macierzyństwie nie rezygnować z samej
siebie i ze swoich celów, ale należy je trochę przewartościować. Dzieci są
cudem, który rośnie za szybko. Valentine tego nie rozumiała… Mimo tych różnic,
które znalazłam w niej w tym tomie to jednak dalej budziła moją sympatię. I w
dalszym ciągu uważam ją za jedną z lepiej wymyślonych bohaterek jakie mogły
powstać w lekkich powieściach obyczajowych. To postać życiowa, którą możemy
spotkać na każdym rogu, w każdym mieście, w każdym kraju.
Początkowo
chciałam ocenić tę książkę podobnie jak pierwszy tom, czyli dać jej siedem
punktów, ale to co stało się pod koniec kompletnie mnie zaskoczyło i wcale się
tego nie spodziewałam. Zostałam wbita w fotel, a łzy leciały mi po policzkach i
kręciłam głową z niedowierzaniem. Tak, już dawno nie płakałam na żadnej
książce. Już dawno żadna książka nie doprowadziła mnie do takiego stanu
emocjonalnego jak końcówka „Ciao, Valentine!”. To był cios, którego kompletnie
się nie spodziewałam i który autorka może i w jakiś sposób sygnalizowała, ale
bagatelizowałam te sygnały i jak jednak to się stało to nie chciałam w to
uwierzyć. Naprawdę ta końcówka to mistrzostwo.
Bardzo chcę Wam
polecić całą serię o Valentine. To naprawdę dobre książki na rozluźnienie się,
ale też życiowe. Będą Was bawić, poruszać, denerwować i doprowadzać do łez.
Może będziecie na początku uważać, że Was nie zainteresują – podobnie jak ja.
Jednak w ostatecznym rozrachunku jestem pewna, że przypadną Wam do gustu!
„W strukturze rodziny nie ma miejsca dla samotnych wilków… I zresztą być nie powinno. Rodzina to wspólnota serca, sojusz bliskich. Potrzebujesz ich, nawet jeśli wydaje ci się, że nie. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość, a rodzina będzie cię zawsze wspierać.”~ Adriana Trigiani, Ciao, Valentine, Warszawa 2014, s. 102.
OCENA: 8/10
Ta seria naprawdę mi się spodobała, chociaż nie sądziłam, że tak będzie :)
[1] Opis
pochodzi z okładki książki
cieszę się,że ostatecznie Ci się podobało:)
OdpowiedzUsuńRozumiem, że drugi tom okazał się tylko przejściowy i trzeci świetnie zamyka tą serię. Musze przyznam, że tym zakończeniem mnie zaintrygowałaś.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk