poniedziałek, 30 listopada 2015

185. Dobre i złe bonusy rakowe w "Gwiazd naszych wina"


AUTOR: John Green
TYTUŁ ORYGINALNY: The fault in our stars
TŁUMACZ: Magdalena Białoń-Chalecka
ROK WYDANIA: 2014
WYDAWNICTWO: Bukowy Las

OPIS
 Miliony fanów, dwa lata na listach bestsellerów, a wreszcie ekranizacja. Kto by się tego spodziewał po ambitnej powieści o dwojgu młodych ludzi, którzy spotykają się w grupie wsparcia dla chorych nastolatków. Dziewczyna o imieniu Hazel, która ma szesnaście lat i nowotwór, poznaje tam Augustusa, niewiele starszego od siebie chłopaka. Ich wspólna historia nikogo nie pozostawia obojętnym. [1]

RECENZJA

Kolejny z prezentów imieninowych. Oczywiście coś słyszałam wcześniej o tej książce i obserwowałam szał wszystkich nastolatków. Przy okazji moja mama przeczytała ją przede mną i skradła mi trochę szans na zaskoczenie w trakcie, ale wybaczam, bo i tak się nie zawiodłam.

Hazel Graze już od dawna nie chodzi do szkoły, a dnie spędza w domu z rodzicami, no i w towarzystwie nieodłącznego aparatu tlenowego. Każde wyjście równa się z ciągnięciem za sobą butli z tlenem i noszenia pod nosem przewodu od niego. Niezbyt pożądanym przez bohaterkę urozmaiceniem jest chodzenie na grupę wsparcia, której spotkania odbywają się w kościele. Wbrew pozorom dziewczyna nie czuje się po nich lepiej, a i ja czytając o tym, miałam wrażenie, że uczestników bardziej się dołuje niż zachęca do życia.

Jednakże to jednym z takich spotkań dochodzimy do ważnego momentu w książce. Pojawia się ktoś nowy, a w dodatku przystojny i taksujący Hazel spojrzeniem. Augustus Waters nie był typowym uczestnikiem. Przyszedł tu dla przyjaciela, a poza tym jego kostniakomięsak nie odzywał się już od półtora roku. Bohaterowie nie poznaliby się, gdyby nie Isaak, chłopak z nowotworem oka, a jednak pierwszą rozmowę przeprowadzili bez najmniejszej mediacji. Jak się okazało, to był wstęp do pierwszego spotkania.

Zarys postaci jest naprawdę niesamowity. Poczynając od ich podejścia do choroby, a kończąc na poczuciu humoru. Nie wykrzykiwali żali w niebo, nie chcieli być w centrum uwagi, nie wykorzystywali raka dla uzyskiwania przywilejów. Żyli, na ile pozwalała im choroba. Hazel ma ukochaną powieść "Cios udręki", autora zasypuje listami bez odezwu, uczy się nawet w collegu. Jedyne czym się martwi, to jej rodzice, bo widzi ich poświęcenie dla niej. Polubiłabym ją, nawet gdyby nie była chora, bo przede wszystkim urzekł mnie jej styl bycia.

Oczywiście Augustus jest tutaj kolejną ciekawą postacią. Na początku wydaje się tajemniczy, ale potem nie ma problemu z mówieniem o sobie i swoim życiu. Stopniowo poznaje się z Hazel, chociaż już pierwszego dnia spędzają wspólny czas w jego domu. Chłopak jest przystojny i niejednokrotnie potrafi wprawić znajomą w zakłopotanie. Wydał mi się również niebywale szarmancki i w pewien sposób romantyczny. Prawie każda jego rozmowa z Hazel przynosiła wiele uśmiechu, czasem dwuznaczności. On z kolei zaczytuje się w "Cenie świtu". Oczywiście to nie jest najprostsza relacja świata, ale momentami właśnie taka wydaje się być. Dwójka ludzi, którzy się poznają i próbują wykorzystać każdą wspólną chwilę.

Po lekturze "Papierowych miast" z wątpliwej jakości językiem, tutaj przeżyłam szok. A jednak, można pisać zabawne, nie wulgarne dialogi młodych ludzi. O tak, piękny paradoks. Śmiertelnie chorzy nastolatkowie są zabawniejsi niż ci zdrowi. A przynajmniej ci potrafili lepiej żyć niż Quentin i spółka z wspomnianej książki.

Ta książka dużo bardziej podobała mi się niż poprzednie tego autora, z którymi miałam styczność. Jako pozycja poruszająca tematykę śmierci, nie przytłacza patosem i smutkiem. Śmiałam się na niej tyle razy, że to aż niemożliwe. Nie zdołowała mnie, a wręcz przeciwnie. Przyjaźń, miłość, śmiech i trochę nieuniknionego bólu. Autorowi udało się pokazać zalety życia, każdego życia, a nawet trochę inne oblicze osób chorujących na raka. Nie wszyscy walczą do końca, nie każdy pozostaje sobą. Raz to choroba pokonuje człowieka, raz człowiek chorobę.

"Cholernie trudno zachować godność, gdy wschodzące słońce jest zbyt jaskrawe dla twoich gasnących oczu." ~ John Green, Gwiazd naszych wina, 2014, str. 241

OCENA: 9/10




[1] opis pochodzi z okładki książki

16 komentarzy:

  1. Czytałam, i powiem,że z początku byłam negatywnie nastawiona,ale książka bardzo mnie wzruszyła:)
    https://sweetcruel.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja podchodziłam jak do jeża, ale oby więcej takich rozczarowań ;)

      Usuń
  2. Najlepsza książka Greena jaką do tej pory przeczytałam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Książka dobra, a film jeszcze lepszy ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Właściwie planowałam ominąć tą pozycję, ale... Możliwe, że jednak przeczytam ;)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli czujesz się oszołomiona nagonką na to, to możesz poczekać, ale omijać kompletnie nie polecam ;)

      Usuń
  5. Mam w swoich czytelniczych planach! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo, przynajmniej doczeka się surowej oceny ;)

      Usuń
  6. Najlepsza książka Greena, bez dwóch zdań :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Już dawno upatrzyłam sobie tę książkę, żeby przeczytać. Ale jakoś nigdzie nie mogę jej dostać.
    Pozdrawiam i do siebie zapraszam: http://www.szeptyduszy.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie byłam dawno w księgarniach, ale aż wydaje mi się to niemożliwe, żeby nagle zniknęła :) szukaj dobrze, może w bibliotece?

      Usuń