środa, 5 listopada 2014

086. Gdzie diabeł nie może… tam Martina na smoku pośle…

 

AUTOR: George R. R. Martin
TYTUŁ ORYGINALNY: A Dance with Dragons
SERIA: Pieśń Lodu i Ognia
TŁUMACZ: Michał Jakuszewski
TOM: Piąty
ROK WYDANIA: 2011 (Część I), 2012 (Część II)
WYDAWNICTWO: Zysk i S-ka

OPIS
Na wschodzie Daenerys Targaryen, ostatnia z rodu Targaryenów, włada przy pomocy swych trzech smoków miastem zbudowanym na pyle i śmierci. Daenerys ma jednak tysiące wrogów i wielu z nich postanowiło ją odnaleźć...
Tyrion Lannister, uciekłszy z Westeros, gdy wyznaczono nagrodę za jego głowę, również zmierza do Daenerys. Jego nowi towarzysze podróży nie są jednak obdartą bandą wyrzutków, jaką mogliby się wydawać, a jeden z nich może na zawsze pozbawić Daenerys praw do westeroskiego tronu...
Północy broni gigantyczny Mur z lodu i kamienia. Tam właśnie przed Jonem Snow, dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym lordem dowódcą Nocnej Straży, stanie najpoważniejsze jak dotąd wyzwanie. Ma bowiem potężnych wrogów nie tylko w samej Straży, lecz również poza nią, pośród lodowych istot mieszkających za Murem...
W czasie narastających niepokojów fale przeznaczenia nieuchronnie prowadzą bohaterów do największego ze wszystkich tańców... [1]

RECENZJA
Czasem natrafia się na takie książki, od których nie można oderwać wzroku. Z rozchylonymi ustami, z wypiekami na policzkach i sercem bijącym w szaleńczym rytmie przerzuca się kolejne kartki, drżąc o los swoich ulubionych bohaterów. Z sagą „Pieśni Lodu i Ognia”, ja – jako ogromna fanka takiego typu literatury, miałam podobnie. Z utęsknieniem wypatrywałam w swojej bibliotece piątej i jak na chwile obecną ostatniej wydanej części cyklu i gdy wreszcie zaczęłam ją czytać nie mogłam przestać przerzucać kolejnych strony. Założę się, że właśnie teraz pomyśleliście, iż Tea da kolejną 10… a tu Was zdziwię, co prawda piąty tom bardzo mi się podobał, ale… no właśnie zawsze jest jakieś „ale”.

Może zanim przejdę to tej właściwej recenzji dodam, że oczywiście Pieśń Lodu i Ognia już od dawna zajmuję wyjątkowe miejsce w moim czytelniczym serduszku. Polubiłam wykreowane przez Martina postacie, jego charakterystyczny styl pisania, a jego miejscami „mroczny” humor wręcz kocham. Nikogo, więc nie zdziwi, że również i z serialem, jako jednym z nielicznych, jestem na bieżąco. W sumie kiedyś w rozmowie z Lady Spark obiecałam sobie, że nigdy nie zrecenzuję twórczości Martina… ale jak widać, tylko krowa nie zmienia zdania.

Z pewnością gdybym chciała poświęcić każdej postaci występującej w książce chociaż kilka zdań, to bylibyście zmuszeni do czytania mojego długiego i być może niezbyt ciekawego wywodu, więc postaram się opisać to jak najkrócej i w miarę przystępny sposób. Jeśli ktoś miał możliwość zapoznania się historią stworzoną przez Martina przyzna mi rację, że autor nie kreuje dwóch takich samych postaci… wiele cech a i owszem może się powielać, ale każdy bohater ma taką malutką  „cząstkę” czegoś bardzo indywidualnego i przypisanego tylko i wyłącznie dla siebie. I to chyba w tym wszystkim jest najlepsze. Nie mamy tutaj takich schematycznych „aktorów”, których na pęczki jest we współczesnej literaturze, tutaj każdy jest inny, wyjątkowy i co za tym idzie niezwykły. W „Tańcu ze smokami” w całym gąszczu występujących postaci znów mogłam się spotkać z tymi, których obdarzyłam swoją największą sympatią… mamy tutaj praworządnego Jona, mamy empatyczną Dany i przede wszystkim mamy Tyriona – karła, który jest po prostu moim number one. Uwielbiam jego cięty języczek, styl bycia, pewność siebie i to, że niczym kot zawsze spada na cztery łapy i wychodzi z każdej opresji. No po prostu go kocham i kochać będę do końca Pieśni Lodu i Ognia, już teraz to wiem! A najchętniej to właśnie jego widziałabym na Żelaznym Tronie – a co! Jak szaleć to szaleć!

O samej fabule troszeczkę ciężko mi się jakoś ładnie i zwięźle wypowiedzieć – to również jest konsekwencją tego, że nie chciałam od samego początku recenzować sagi. Cóż jakby z tego jakoś w miarę dobrze wybrnąć? Może powiem to tak – ogólnie nie można narzekać na brak nudy. W „Tańcu ze smokami” mamy w sumie wszystko – mamy krew, trupy, zarazę, śnieżycę, sztorm, ogień, wodę… no wszystko, ale z drugiej strony czytając piąty tom historii brakowało mi troszkę dynamizmu – tak, wiem jak to brzmi, z jednej strony jest wszystko, a z drugiej brak jakieś wartkiej akcji, ale właśnie takie są moje odczucia. Przyznam się nawet szczerze, że pierwsze sto stron pierwszej części trochę mnie wynudziło, ale na szczęście potem powoli Martin wracał do tego, do czego przyzwyczaił nas we wcześniejszych tomach, a w ostatnich rodziałach drugiej części „Tańca ze smokami” dzieje się tyle, że o matulu! I oczywiście Martin kończy tom w takim momencie, że już najchętniej sięgnęłoby się po następną część, a na to jeszcze niestety trzeba czekać.

Jeśli chodzi o styl pisania – ja jestem oczarowana. Jest język prosty, ale nie prostacki. Wplątane wulgaryzmy nie są, jak to czasami się zdaje, nie miejscu, wręcz przeciwnie są używane wręcz idealnych do tego momentach. W moim odczuciu Martin jak najbardziej sprawdza się w opisywaniu zarówno strasznych scen walki, jak i bardzo głębokich przemyśleń bohaterów. Tak więc, temu Panu mówię trzy razy tak i czekam na kolejną część!

Reasumując, ponieważ tom składa się z dwóch części, obie części oceniłam, aby wyciągnąć średnią. Pierwsza partia zgarnia mocną 8, druga pewną 10. Osiemnaście punktów, dzielimy na dwa, a więc ocena dziewięć wydaję się być jak najbardziej zasłużona. 

„Już raz Cię ostrzegałem, Lannister. Trzymaj język zza zębami albo go stracisz. Tu chodzi o los królestw. O nasze życie, nazwiska i honor. To nie jest gra służąca twojej rozgrywce.
Ależ jest – pomyślał Tyrion. Gra o tron.” – George R.R. Martin, Taniec ze smokami. Część I, Poznań 2011, s.166

OCENA: 9/10


Książka zalicza się do wyzwania: 52 książki, Czytam opasłetomiska, Historia z TRUPEM.



Witam. Czy tylko ja mam ostatnimi czasu wrażenie, że czas przecieka mi przez palce?



[1] Opis pochodzi z tyłu książki

9 komentarzy:

  1. Oj muszę się zabrać za to arcydzieło

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że w grudniu i ja zacznę czytań książki Martina! Obejrzałam wszystkie sezonu serialu, przez co na początku musiałam trochę "odpocząć", by na nowo się zakochać! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Po obejrzeniu serialu (przez który przebrnęłam dopiero za 2 podejściem), zabieram się za książki. Mam nadzieję, że nie będzie to czas stracony, choć po wersji telewizyjnej rozumiem, dlaczego fani mają czasem ochotę zamordować Pana Martina.
    Dzięki za recenzję!
    Pozdrawiam, Anna. :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Tytuł posta bardzo trafny i zarazem humorystyczny. Oglądam serial, książek jeszcze nie czytałam. Kiedyś próbowałam zmierzyć się z tomem "Gra o Tron", ale niestety spasowałam. Może jeszcze do niej powrócę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla mnie to nie, ale może dla mojego brata, fana Eragona owszem :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Zostałaś przeze mnie nominowana do zabawy :)
    Zapraszam na notkę: http://anelisowo.blogspot.com/2014/11/liebster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja osobiście nie czytałam , ale koleżanka tak i bardzo jej się cała seria podoba. Muszę wypożyczyć z biblioteki ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Gdyby przyszło Ci opisać fabułę tych książek to by Ci kilka godzin zeszło :) Martin rządzi :)

    OdpowiedzUsuń