AUTOR: George R. R. Martin
TYTUŁ ORYGINALNY: A Dance with Dragons
SERIA: Pieśń Lodu i Ognia
TŁUMACZ: Michał Jakuszewski
TOM: Piąty
ROK WYDANIA: 2011 (Część I), 2012 (Część II)
WYDAWNICTWO: Zysk i S-ka
OPIS
Na wschodzie Daenerys Targaryen, ostatnia z rodu
Targaryenów, włada przy pomocy swych trzech smoków miastem zbudowanym na pyle i
śmierci. Daenerys ma jednak tysiące wrogów i wielu z nich postanowiło ją
odnaleźć...
Tyrion Lannister, uciekłszy z Westeros, gdy wyznaczono
nagrodę za jego głowę, również zmierza do Daenerys. Jego nowi towarzysze
podróży nie są jednak obdartą bandą wyrzutków, jaką mogliby się wydawać, a
jeden z nich może na zawsze pozbawić Daenerys praw do westeroskiego tronu...
Północy broni gigantyczny Mur z lodu i kamienia. Tam właśnie
przed Jonem Snow, dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym lordem dowódcą Nocnej
Straży, stanie najpoważniejsze jak dotąd wyzwanie. Ma bowiem potężnych wrogów
nie tylko w samej Straży, lecz również poza nią, pośród lodowych istot
mieszkających za Murem...
W czasie narastających niepokojów fale przeznaczenia
nieuchronnie prowadzą bohaterów do największego ze wszystkich tańców... [1]
RECENZJA
Czasem natrafia się na takie książki, od których nie
można oderwać wzroku. Z rozchylonymi ustami, z wypiekami na policzkach i sercem
bijącym w szaleńczym rytmie przerzuca się kolejne kartki, drżąc o los swoich
ulubionych bohaterów. Z sagą „Pieśni Lodu i Ognia”, ja – jako ogromna fanka
takiego typu literatury, miałam podobnie. Z utęsknieniem wypatrywałam w swojej
bibliotece piątej i jak na chwile obecną ostatniej wydanej części cyklu i gdy
wreszcie zaczęłam ją czytać nie mogłam przestać przerzucać kolejnych strony.
Założę się, że właśnie teraz pomyśleliście, iż Tea da kolejną 10… a tu Was
zdziwię, co prawda piąty tom bardzo mi się podobał, ale… no właśnie zawsze jest
jakieś „ale”.
Może zanim przejdę to tej właściwej recenzji dodam, że
oczywiście Pieśń Lodu i Ognia już od dawna zajmuję wyjątkowe miejsce w moim
czytelniczym serduszku. Polubiłam wykreowane przez Martina postacie, jego
charakterystyczny styl pisania, a jego miejscami „mroczny” humor wręcz kocham.
Nikogo, więc nie zdziwi, że również i z serialem, jako jednym z nielicznych, jestem
na bieżąco. W sumie kiedyś w rozmowie z Lady Spark obiecałam sobie, że nigdy
nie zrecenzuję twórczości Martina… ale jak widać, tylko krowa nie zmienia
zdania.
Z pewnością gdybym chciała poświęcić każdej postaci
występującej w książce chociaż kilka zdań, to bylibyście zmuszeni do czytania
mojego długiego i być może niezbyt ciekawego wywodu, więc postaram się opisać
to jak najkrócej i w miarę przystępny sposób. Jeśli ktoś miał możliwość
zapoznania się historią stworzoną przez Martina przyzna mi rację, że autor nie
kreuje dwóch takich samych postaci… wiele cech a i owszem może się powielać,
ale każdy bohater ma taką malutką
„cząstkę” czegoś bardzo indywidualnego i przypisanego tylko i wyłącznie dla siebie. I to chyba w tym wszystkim jest najlepsze. Nie mamy tutaj takich
schematycznych „aktorów”, których na pęczki jest we współczesnej literaturze,
tutaj każdy jest inny, wyjątkowy i co za tym idzie niezwykły. W „Tańcu ze
smokami” w całym gąszczu występujących postaci znów mogłam się spotkać z tymi,
których obdarzyłam swoją największą sympatią… mamy tutaj praworządnego Jona,
mamy empatyczną Dany i przede wszystkim mamy Tyriona – karła, który jest po
prostu moim number one. Uwielbiam jego cięty języczek, styl bycia, pewność
siebie i to, że niczym kot zawsze spada na cztery łapy i wychodzi z każdej
opresji. No po prostu go kocham i kochać będę do końca Pieśni Lodu i Ognia, już
teraz to wiem! A najchętniej to właśnie jego widziałabym na Żelaznym Tronie – a co! Jak
szaleć to szaleć!
O samej fabule troszeczkę ciężko mi się jakoś ładnie i
zwięźle wypowiedzieć – to również jest konsekwencją tego, że nie chciałam od
samego początku recenzować sagi. Cóż jakby z tego jakoś w miarę dobrze wybrnąć?
Może powiem to tak – ogólnie nie można narzekać na brak nudy. W „Tańcu ze
smokami” mamy w sumie wszystko – mamy krew, trupy, zarazę, śnieżycę, sztorm,
ogień, wodę… no wszystko, ale z drugiej strony czytając piąty tom historii
brakowało mi troszkę dynamizmu – tak, wiem jak to brzmi, z jednej strony jest
wszystko, a z drugiej brak jakieś wartkiej akcji, ale właśnie takie są moje
odczucia. Przyznam się nawet szczerze, że pierwsze sto stron pierwszej części
trochę mnie wynudziło, ale na szczęście potem powoli Martin wracał do tego, do
czego przyzwyczaił nas we wcześniejszych tomach, a w ostatnich rodziałach
drugiej części „Tańca ze smokami” dzieje się tyle, że o matulu! I oczywiście
Martin kończy tom w takim momencie, że już najchętniej sięgnęłoby się po
następną część, a na to jeszcze niestety trzeba czekać.
Jeśli chodzi o styl pisania – ja jestem oczarowana. Jest
język prosty, ale nie prostacki. Wplątane wulgaryzmy nie są, jak to czasami się
zdaje, nie miejscu, wręcz przeciwnie są używane wręcz idealnych do tego momentach. W moim odczuciu Martin jak najbardziej sprawdza się w
opisywaniu zarówno strasznych scen walki, jak i bardzo głębokich przemyśleń
bohaterów. Tak więc, temu Panu mówię trzy razy tak i czekam na kolejną część!
Reasumując, ponieważ tom składa się z dwóch części, obie
części oceniłam, aby wyciągnąć średnią. Pierwsza partia zgarnia mocną 8, druga
pewną 10. Osiemnaście punktów, dzielimy na dwa, a więc ocena dziewięć wydaję
się być jak najbardziej zasłużona.
„Już raz Cię ostrzegałem, Lannister. Trzymaj język zza zębami albo go stracisz. Tu chodzi o los królestw. O nasze życie, nazwiska i honor. To nie jest gra służąca twojej rozgrywce.
Ależ jest – pomyślał Tyrion. Gra o tron.” – George R.R. Martin, Taniec ze smokami. Część I, Poznań 2011, s.166
OCENA: 9/10
Witam. Czy tylko ja mam ostatnimi czasu wrażenie, że czas
przecieka mi przez palce?
[1] Opis pochodzi z tyłu książki
Oj muszę się zabrać za to arcydzieło
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w grudniu i ja zacznę czytań książki Martina! Obejrzałam wszystkie sezonu serialu, przez co na początku musiałam trochę "odpocząć", by na nowo się zakochać! :)
OdpowiedzUsuńCome sempre... w planach :P
OdpowiedzUsuńPo obejrzeniu serialu (przez który przebrnęłam dopiero za 2 podejściem), zabieram się za książki. Mam nadzieję, że nie będzie to czas stracony, choć po wersji telewizyjnej rozumiem, dlaczego fani mają czasem ochotę zamordować Pana Martina.
OdpowiedzUsuńDzięki za recenzję!
Pozdrawiam, Anna. :*
Tytuł posta bardzo trafny i zarazem humorystyczny. Oglądam serial, książek jeszcze nie czytałam. Kiedyś próbowałam zmierzyć się z tomem "Gra o Tron", ale niestety spasowałam. Może jeszcze do niej powrócę.
OdpowiedzUsuńDla mnie to nie, ale może dla mojego brata, fana Eragona owszem :D
OdpowiedzUsuńZostałaś przeze mnie nominowana do zabawy :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na notkę: http://anelisowo.blogspot.com/2014/11/liebster-blog-award.html
Ja osobiście nie czytałam , ale koleżanka tak i bardzo jej się cała seria podoba. Muszę wypożyczyć z biblioteki ;)
OdpowiedzUsuńGdyby przyszło Ci opisać fabułę tych książek to by Ci kilka godzin zeszło :) Martin rządzi :)
OdpowiedzUsuń