AUTOR: Linda Gillard
TYTUŁ ORYGINALNY: Star gazing
TŁUMACZ: Maria Grabska-Ryńska
SERIA: Koronkowa
ROK WYDANIA: 2014
WYDAWNICTWO: Książnica
OPIS
Marianna Fraser mieszka z siostrą w eleganckiej dzielnicy Edynburga. Tragiczne doświadczenia sprzed kilkunastu lat zostawiły w jej sercu ból, który potrafi ukoić jedynie muzyka. Pewnego zimowego dnia Marianna spotyka niezwykłego mężczyznę. Odkrywają w sobie wspólne zamiłowanie do opery. Keir jest tajemniczy i zarazem fascynujący. Bywa też szorstki, czasem wręcz obcesowy, jednak kobieta wyczuwa w nim głęboką dobroć. Czy Marianna może zaufać rodzącemu się uczuciu do nieznajomego, który chce ją zabrać na wyspę Skye i pokazać gwiazdy...? Piękna i poruszająca opowieść, która niesie nadzieję i leczy złamane serca. [1]
RECENZJA
Zanim zasiadłam do pisania recenzji książki Lindy Gillard zapoznałam się opiniami innych ludzi na temat „Muzyki gwiazd”. Moje małe śledztwo sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać czy aby przypadkiem nie jestem zbyt wymagająca jeśli chodzi o ocenę danej pozycji i czy może na siłę nie staram się szukać dziury w całym? No, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że to co inni tak zachwalają dla mnie było drogą przez mękę?! Tak nasi Mili, niestety po raz kolejny nie udało mi się trafić na obyczajówkę, która rozmiękczyłaby moje twarde serce i sprawiła, że przychylniejszym okiem patrzyłabym na inne książki tego gatunku.
Marianna nie ma łatwego życia – jest niewidoma od dziecka, w przeszłości w tragicznym wypadku straciła męża i poroniła ich dziecko, a teraz ma na karku prawie pięćdziesiąt lat i mieszka ze swoją straszą siostrą. Jedyne ukojenie przynosi jej muzyka – która w jej przypadku jest nie tylko swego rodzaju przyjemnością, ale przede wszystkim umożliwia jej poznawanie świata. Nie umie rozróżniać kolorów, nie zna poszczególnych kształtów, niemniej jednak to właśnie dźwięki pozwalają Mariannie odnaleźć się i funkcjonować w otaczającej ją rzeczywistości. Pewnego dnia jej drogi krzyżują się z drogami samotnego mężczyzny – Keira, który podobnie jak Marianna kocha muzykę… no i tutaj się zatrzymamy. Literatura obyczajowa wiadomo rządzi się swoimi prawami, niemniej jednak przyznam się szczerze, że według mnie fabuła jest strasznie banalna, a zakończenie tak przewidywalne, że już od samego początku wiadomo jak to wszystko się skończy. Na szczęście sama akcja nie ciągnie się jak flaki z olejem i autorka w miarę sprawnie przechodzi od jednego wydarzenia do drugiego, napędzając tym samym tempo książki.
Jak już wcześniej wspominałam przed napisaniem tej recenzji, z czystej ciekawości, zerknęłam na opinie innych recenzentów. Wszyscy rozwodzili się nad „piękną historią miłości”, a ja po raz kolejny przekonałam się, że jestem zimna jak głaz! Historia zaserwowana mi przez Lindy Gillard ani mnie nie wzruszyła, ani poruszyła. Od samego początku fabuła była dla mnie tak oczywista, że nie miałam żadnej przyjemności czytając losy Marianny i Keira. Miejscami wręcz męczyłam się i w duchu błagałam, aby autorka w jakikolwiek sposób mnie zaskoczyła. Niestety… nie doczekanie moje, nawet malutki wątek paranormalny nie był w stanie mnie zaintrygować!
Przyjrzyjmy się teraz naszej głównej bohaterce. Rozumiem, że życie nauczyło ją być twardą, niezależną kobietą. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że będąc osobą niewidomą funkcjonowanie w otaczającej rzeczywistości przypomina codzienną wspinaczkę na Mount Everest. Jednak nie kupuję zachowania Marianny, która najzwyczajniej w świecie jest egoistką, przekonaną o tym, że z racji tego, iż jest niewidoma może traktować bliskich na dystans, być w stosunku do nich oziębłą i nie zdradzać swoich uczuć – wszakże sama nazywa siebie Królową Śniegu/Lodu. Od początku jakoś nie mogłam obdarzyć ją sympatią (UWAGA SPOJLER!), a już to jak się postępowała i co myślała gdy dowiedziała się o tym, że jest w ciąży całkowicie skreśliło ją w moich oczach!
Myślałam, że skoro nie polubiłam Marianny być może jej starsza siostra będzie się zachowywała troszkę inaczej. Ku mojej uciesze przez większość powieści właśnie tak było jednak jedno wydarzenie sprawiło, że również i o niej musiałam zmienić zdanie (UWAGA! KOLEJNY SPOJLER!). Pokrótce – Louis jest pisarką, która zajmuje się paranormal romance z wampirami w roli głównej. Jej książki sprzedają się na tyle dobrze, że dostaje propozycje ekranizacji swoich powieści! Super, prawda? Ale tutaj pojawiają się schody – no bo przecież Louis dostanie tyle pieniędzy i co ona z nimi zrobi?! Jest starą panną i nie ma na kogo wydać tylu milionów dolarów i to jest straszne, prawda?! Bo przecież na świecie nie ma biedy, nie ma głodu, nie ma sierot, ani bezpańskich zwierząt, którym można by pomóc, prawda? Ja jestem w stanie zrozumieć, że ten jej lament powinien zostać połączony z tym, że nie ułożyła sobie życia, nie ma męża i dzieci itd., ale zostało to przedstawione w taki sposób, że naprawdę można było pomyśleć, że Louis jest niespełna rozumu.
Mamy jeszcze postać naszego Kaira, który „dziwnym” zbiegiem okoliczności ma ten sam zawód i zainteresowania co zmarły przed laty mąż Marianny. Przez pół książki odnosiłam wrażenie, że to nie Kair, a jakieś zombie podobne coś wyszło z grobu, żeby być przy swojej ukochanej (chyba potrzebuję horroru!). Na okładce przeczytałam, że nasz główny męski bohater jest „szorstki, czasem wręcz obcesowy” - o serio, a w którym momencie? Jeśli to miał być taki typowy bad boy, no to się nie udało.
No, dobrze, ale żeby nie było, że ja tak cały czas jestem na nie to muszę pochwalić autorkę za to jak za pomocą słów przedstawiła świat niewidomej osoby. Bardzo dokładne opisy pozwoliły również mi bez mała „dotknąć” każdego przedmiotu, czuć się jak naoczny świadek wszystkich wydarzeń i razem z Marianną oddawać się pod władanie „dźwiękom” świata. Naprawdę to jest ogromny plus tej książki, który w połączeniu z nie za mocno ambitnym językiem i bardzo przystępną czcionką sprawił, że „Muzykę gwiazd” czytało się szybko i sprawnie.
Reasumując, ja nie jestem zwolenniczką powieści obyczajowym i może dlatego też mam względem nich jakieś zbyt ambitne wymagania. Jeśli ktoś lubuje się w takiej literaturze „Muzyka gwiazd” może mu się spodobać, jeśli natomiast ktoś woli więcej nieprzewidywalności i mniej banalności, a wątek miłosny mógłby dla niego nie istnieć, to powinien omijać książkę szerokim łukiem.
„Ludzie powinni płakać. To znak, że nie zapomnieli o ofiarach.” ~ Linda Gillard, Muzyka gwiazd, Wrocław 2014, s. 325
OCENA: 4/10
Witam! Zaraz lecę na praktyki, ale jako, że dzisiaj poniedziałek recenzja być musi! Pozdrawiam
[1] Opis pochodzi ze strony Wydawnictwa Książnica
To nie mój typ książek więc na starcie podziękuje. ;)
OdpowiedzUsuńNie będę próbowała zmienić Twojego zdania! :D
UsuńJak dla mnie po prostu masz zbyt wielkie uprzedzenia odnośnie tego gatunku. Za dużo wymagasz. Ma ona przede wszystkim nas oderwać od swoich problemów. Nie spodziewaj się w nich trupów co stronę :P ani krwi lejącej się litrami :P.
OdpowiedzUsuńDopóki nie zmienisz swojego nastawienia to niestety, ale takie oceny będziesz wystawiać.
Mimo wszystko pamiętaj, że dalej jesteśmy siostrami :D :*
Oj tam od razu uprzedzenia :D
UsuńKiedyś chciałam przeczytać, ale uznałam, że to jednak nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńDobrze zrobiłam ;)
W moim odczuciu nic nie straciłaś ;)
UsuńNie jestem zainteresowana tym tytułem. :)
OdpowiedzUsuńNie będę nalegała ;)
UsuńNie nie nie ;) Podziękuję.
OdpowiedzUsuńW moim odczuciu nic nie stracisz :)
UsuńObyczajówek fanką nie jestem. Jako że książka wypadła tak słabo, a sam jej opis nie bardzo mnie zachęcił, to nie będę się zmuszać ;)
OdpowiedzUsuń~Julia
Zapraszam do siebie ;)