czwartek, 27 lutego 2014

027. Bajeczka o "Kapłance w bieli"


AUTOR: Trudi Canavan
TYTUŁ ORYGINALNY: Priestess od the White. Age of the Five: Book One
SERIA: Era Pięciorga
TOM: Pierwszy
TŁUMACZ: Piotr W. Cholewa
ROK WYDANIA: 2009
WYDAWNICTWO: Galeria Książki

OPIS
Kiedy Auraya została wybrana na kapłankę, nie wierzyła, że po zaledwie dziesięciu latach stanie się jedną z Białych, najpotężniejszych sług bogów. Niestety, miała niewiele czasu, by przyzwyczaić się do niezwykłej mocy, jaką bogowie jej ofiarowali. Krainę nękają nieznani czarownicy z południa odziani w czarne szaty, a do Białych docierają pogłoski o gromadzącej się armii. Auraya i pozostali Wybrani pracują niestrudzenie, by przypieczętować przymierza i zjednoczyć pod swoim sztandarem cały północny kontynent. Czas jednak ucieka. Wojna przybywa do krain Białych i jeśli Auraya nie nauczy się wykorzystywać swoich nowych umiejętności, nawet łaska bogów może nie wystarczyć, by uratować sprzymierzone krainy. [1]

RECENZJA
Ciekawy opis znaleziony na pierwszej stronie książki oraz dosyć pochlebne opinie na temat debiutanckiej Trylogii Czarnego Maga sprawiły, że postanowiłam po raz pierwszy zapoznać się twórczością Trudi Canavan. Pełna nadziei zasiadłam do lektury, co prawda nie wymienionej wyżej serii lecz innej „Era Pięciorga”… i już po pierwszych jej stronach mocno żałowałam tego, że postanowiłam dać szansę ‘Kapłance w bieli’. Jakby jeszcze tego było mało autorka nie oszczędzała na objętości i zafundowała mi bez mała 700 kartek nudy, wielkiej nudy i tylko nudy.

Po opisie można wnioskować, że główną bohaterką jest Auraya i co prawda nasza kapłanka w bieli jest postacią bardzo ważną, ale miałam wrażenie, że wcale tak dużo o niej nie znajdziemy. W powieści poruszanych jest bardzo dużo wątków, które, w moim mniemaniu, powinny rywalizować ze sobą o miano tego najgorszego. Już sama nie wiedziałam, co jest gorsze: mdła, ale jednocześnie „wspaniała” Auraya; tkacz snów Leiard, cierpiący na rozszczepienie jaźni; czy „Romeo i Julia” w wersji plemienia Siyee. Chyba jedynym wątkiem, który być może mnie nie porwał, ale przynajmniej mnie zaciekawił były losy czarownicy Emerahl. Gdybym chciała rozpisywać się na temat każdej postaci z pewnością zajęłoby mi to trochę czasu, więc jeśli pozwolicie zajmę się jedynie tytułową bohaterką. Panie i Panowie, w książce Trudi Canavan mamy kobietę idealną – piękną, inteligentną, wspaniałą, po prostu nie sposób jej nie kochać! Nasza Auraya już od dziecka była naprawdę wyjątkowa, o czym może świadczyć to, że już na pierwszych stronach powieści ona sama, jako mała dziewczynka, swoją siłą perswazji sprawiła, że barbarzyńcy, którzy napadli na jej wioskę, odjeżdżając nie robiąc nikomu krzywdy – urocze, prawda? Ale nie dla mnie. Fantastyka, fantastyką, ale jeśli autorka już na początek daje nam takie „coś” to mam wrażenie, że powinna przerzucić się na harlekiny, a nie na świat magii. Ale jeszcze mówiąc o Auraya, matko jak ona mnie irytowała. Zawsze taka ułożona, zawsze wie, co powiedzieć, a na dodatek mimo tego, że jest młoda to oczywiście bardzo szybko się uczy i jako wybranka bogów w rekordowym tempie przyswaja nową wiedzę. A jak już o bogach mowa… przecież oni tak uwielbiają swoją najmłodszą podwładną, że postanowili dać jej wspaniały dar – jako jedyny człowiek Auraya umie latać – fascynujące! Nie lubię takich postaci, nie cierpię, kiedy na siłę stara się zrobić z mdłego bohatera superherosa. Co prawda autorka, wplątując kapłankę w romans, chciała troszkę odejść od przyjętej łatki „pani idealnej”, ale w sumie na niewiele to się zdało - główna bohaterka nie zyskała, więc ani mojej sympatii, ani nie porwała mnie swoją historią.

No to teraz przechodzimy do języka. Pani Canavan nie używa może zbyt ambitnego słownictwa, aczkolwiek to jest najmniejszy problem. Najbardziej, na przełomie prawie siedmiuset stron, przeszkadzały mi liczne, ba bardzo liczne, powtórzenia. Gdy co zdanie występuje „tkacz snów”, albo „Auraya” to nie dość, że człowiek się irytuje, to na dodatek czytanie tego niezwykle męczy. Niestety, ale autorka pod tym konkretnym względem w ogóle się nie popisała. Mało tego, jeśli ktoś potrzebowałaby wzorów sztucznych dialogów, od razu odesłałabym delikwenta do lektury ‘Kapłanki w bieli’. Wierzcie mi lub nie, ale naprawdę czytając kolejne kartki, co chwila zirytowana przewracałam oczami.

Aby moja recenzja była pełna, muszę powiedzieć, co nieco o akcji. O matko! Jeśli fabuła będzie się tak toczyć w kolejnych tomach Ery Pięciorga to ja chyba za nie podziękuję. Po pierwsze książka jest niezwykle nudna, a szkoda, bo sam pomysł dawał ogromne pole do popisu. Trudi Canavan nie popisała się również w tej konkretnej kategorii sprawiając, że cała książka naprawdę mogła porządnie wynudzić. Nie wierzycie mi? A więc bardzo ogólnikowo, żeby nie spojlerować, postaram się Wam to naznaczyć. W mniemaniu autorki ‘Kapłanki w bieli’ narady wojenne przypominać powinny wyjątkowo nieciekawe obrady sejmowe, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że widać, iż pani Canavan nie czytała Martina. No, ale wracamy dalej do właściwej recenzji! W pierwszym tomie Ery Pięciorga mamy wojnę pomiędzy dobrem i złem. Brzmi ciekawie, prawda? Tak też i powinno być. Niestety, okazuje się, że taką kapitalną pozycję wyjściową do wielkiego „wow” również może równie spektakularnie zmarnować. Bo jak inaczej można nazwać rywalizację pomiędzy pięciorgiem dobrych kapłanów i pięciorgiem złych mocy, która przypomina przerzucanie się zbukiem? Tak, moi Drodzy – przez 600 stron autorka przygotowuje nas do ogromnej bitwy, żeby w ostateczności rozczarować wszystkich po długości. Tak, więc jak widzicie, w tym konkretnym elemencie, również nie znalazłam żadnego, nawet malusieńkiego, pozytywu.

Resumując, plusa mogę dać jedynie za losy czarownicy Emerahl. Nic innego nie zasłużyło, oczywiście w moim subiektywnym odczuciu, na wyróżnienie. Książka była niezwykle mdła, nieciekawa i wynudziła mnie tak jak już dawno żadna lektura o tematyce fantastycznej. Nie zdziwi, więc Was pewnie fakt, że nie polecam ‘Kapłanki w bieli’ Trudi Canovan.

„Poczuła wyrzuty sumienia. Gdyby tamtej nocy zastanowiła się nad konsekwencjami… Ale człowiek nie jest stworzony do tego, by w chwilach uniesienia cokolwiek analizować. Wiadomo to choćby z ludowych opowieści o miłości i bohaterstwie.  Nawet w tych historiach zakazana miłość ma swoją cenę.” – Trudi  Canavan, Kapłanka w bieli, Kraków 2009, s.496

OCENA: 1/10

Książka zalicza się do wyzwania: 52 książki, Czytam opasłe tomiska, Historia z TRUPEM

Tea po raz kolejny w swoim żywiole! Mam nadzieję, że jeszcze nie macie dosyć mojego ciętego języczka?

8 komentarzy:

  1. Cała Tea... Dosłownie cała Tea. Nawet nie stara się znaleźć pozytywów. No zero dobroci. Widocznie w naszym związku to ja muszę grać rolę dobrego policjanta :D
    A ja dam szanse Kapłance. Pamiętaj, że mamy inny gust! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zawsze chciałam być Złym Policjantem, udało mi się :D

      Usuń
  2. Książka, którą na pewno nie przeczytam ;/

    OdpowiedzUsuń
  3. I masz! Kolejna książka na którą bym się nacięła gdybym przeczytała opis w bibliotece. Ostatnio sama mam słabą rękę do książek i przeważnie pożyczam same szmiry. Podziwiam za przebrniecie przez wszystkie strony mi by się nie chciało. Tea nie wiem czy czy się spodoba ale zerknij sobie na "Opowieści rodu Otorii" Lian Hearn. Saga składa się z 4 tomów Pierwsza to " Po słowiczej podłodze" Niech cie opis nie wystraszy ktoś bardzo mądry opisał ze to połączenie Harrego Pottera z Władcą pierścieni. Nic takiego ja tam nie widziałam. Dla mnie to było coś nowego bo jeszcze nie czytałam niczego związanego z kulturą japońską

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było ciężko przebić się przez prawie 700 stron, ale dałam radę. A co do sagi to z przyjemnością zerknę ;)

      Usuń
  4. To chyba pierwsza negatywna recenzja którejś z książek Canavan, jestem w szoku! Chociaż w sumie nigdy mnie do tej autorki nie ciągnęło - jak widać, słusznie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba więc naprawdę jestem dziwna, bo mi się zawsze nie podoba to co inni tak zachwalają ;)

      Usuń