sobota, 10 grudnia 2016

338. Żegnaj wierny Przyjacielu


Dzisiejszy post będzie bardzo osobisty. 
Dwanaście lat temu do domu przyniosłam trzymiesięcznego owczarka niemieckiego. Miał być to york, ale cóż wyrosło mu się lekko. Pamiętam, że gdy pojechaliśmy do hodowli to właściciel nie miał miotu, więc zadzwonił po swojego kolegę, który posiadał szczeniaka. Po kilkunastu minutach z samochodu, który przyjechał wybiegł On i od razy podbiegł do mojego długiego, robionego przez babcię na drutach szalika i zaczął go ciągnąć. Miałam wrażenie, że mówi: "Patrz jaki jestem fajny!". 

Kupiliśmy go od razu. Już w ciągu pierwszej doby wiedzieliśmy, że pies od początku będzie musiał walczyć o życie. Źle karmiony w hodowli, najsłabszy z miotu okropnie tolerował suchą karmę. Leciało z niego ze wszystkich stron. Jednak od początku podbił nasze serca. Wystarczyło mu pokazać raz, że jeśli chce wyjść to ma piszczeć. Na spacerze mama go wygłaskała za to, że załatwił swoją potrzebę na zewnątrz. Widać było, że czuł się zażenowany, ale od tego momentu wiedział, gdzie musi załatwiać swoje potrzeby. 

Dostał imię Max, chociaż ja obstawiałam za Arystotelesem. I cóż... Nie pomyliłabym się za dużo. Był mądry. To on nam pokazywał, że nie trzeba go niczego uczyć. Sam wiedział, że jeśli ktoś wejdzie do domu, gdy nas nie ma to nie może go wypuścić. Była sytuacja, że się przeprowadziliśmy i rodzice wymieniali okna. Musieli gdzieś na chwilę wyjść, więc robotników zostawili samych. Panowie wnieśli nowe okna i chcieli wynieść stare, ale Max nie pozwolił... Musieli czekać, aż rodzice wrócą. 
Max był bardzo mocno związany ze mną i moim bratem. Byliśmy dzieciakami, jak przyszedł do domu, więc z czasem, gdy na psie już był od nas sporo starszy uznawał się za naszego opiekuna. Mama czy tata, jeśli chcieli nas obudzić to zaczynał na nich piszczeć, a raz tatę złapał nawet za rękę.

Wybaczaliśmy mu wiele rzeczy, bo swoim oddaniem i tymi dużymi ślepiami rozmiękczał nasze serca. Bronił nas wszystkich i kochał nas tak samo. Chociaż musieliśmy z nim ciągle biegać do lekarza, bo wiecznie chorował to... to nigdy nie pomyśleliśmy, że moglibyśmy mieć w jego miejsce zdrowego owczarka, bo tamten nie byłby wyjątkowy.  

W domu często nazywaliśmy go Hrabią, bo miał pozwolone na wszystko. Mógł leżeć na łóżku, fotelu. Kiedy wybrał sobie miski w sklepie i nie chciał od nich odejść również miał je kupione. Potrafił pokazać, co chce i to uzyskać. Był prawdziwym Arystokratą. 

Niestety ten rok był dla niego okropny. Od samego początku miał ogromne problemy. Najpierw z układem trawiennym i musieliśmy przejść na drogą, specjalistyczną karmę, ale tata nawet na to machnął ręką, bo najważniejsze było, że Max żyje i będzie z nami dalej. Wydawało się, że na tej karmie wszystko będzie dobrze. Jednak miesiąc temu wszystko zaczęło się sypać. Spuchła mu łapa, a wtedy usłyszeliśmy wyrok: choroba serca w ostatniej fazie. Dostał leki i wtedy było jeszcze gorzej. Odwodnił się, osłabł, bo ciągle miał rozwolnienie. A jak poszłam z tym do pani doktor, która mu dała leki na odwodnienie to powiedziała, że nie może mu pomóc. Jednak walczyliśmy dalej. Jedna kroplówka, druga. Wszyscy mocno wierzyliśmy, że wyjdzie z tego, ale problemem okazało się wchodzenie na drugie piętro do mieszkania. Lekarz dał kolejne tabletki, ale zaznaczył, że jeśli te nie pomogą to nic mu nie pomoże. 

Mimo, że już był słaby to, gdy mama chciała mnie obudzić któregoś dnia to wstał i stanął przed nią i piszczał, że ma mi dać spać dalej. Do końca wypełniał swoją psią misję. 

Zdecydowaliśmy się ulżyć mu w cierpieniu. Pozwolić mu odejść. Dziś rano pojechałam z mamą do lecznicy. Max wyczuwał, co się dzieje i chyba tego chciał. Czasami widziałam w jego oczach prośbę o skrócenie tego wszystkiego. Wczoraj jeszcze sam przyszedł do mnie z zabawką, jakby chciał, żebym zapamiętała go właśnie takiego. W drodze do lecznicy zachowywał się jak na prawdziwego Hrabiego przystało. Nie wariował tak jak to robił zawsze. W gabinecie nie uciekł od razu do drzwi, bo bardzo bał się lekarzy i po wejściu zawsze od razu szedł do drzwi. Dziś tak nie było. Dziś siedział na środku gabinetu i czekał... 

I odszedł po dwunastu latach wspaniałej przyjaźni. Siedzę, piszę i płaczę. Wiem, że nie cierpi. Wiem, że właśnie jest gdzieś na Tęczowym Moście szczęśliwy i radosny. Mam nadzieję tylko, że nie gryzie innych psów, bo za życia bardzo ich nie lubił. 

Dla wielu to tylko pies. Od swojej byłej szefowej usłyszałam, że nie mam co się załamywać, bo przecież to nie mama czy tata mi chorują. Jednak... to był członek rodziny. Wszyscy go kochaliśmy, a on kochał nas. Nawet mój tata się rozpłakał dziś rano. Był naszym przyjacielem i teraz jest okropnie smutno w domu, bo nie ma czterech łap i futra, które ukoiło by nasz ból. 

Jeśli ten post dla Was był przesadą to przepraszam, ale piszę go spontanicznie. Płaczę, bo nie pozostało mi nic innego. Bo już nikt nie zajrzy do mojego łózka i nie będzie sprawdzał czy oddycham, a przy tym będzie próbował żeby nie trafić zimnym, mokrym nosem w moją twarz. 

Żegnaj Max...

9 komentarzy:

  1. Bardzo się wzruszyłam. Cudowna przyjaźń, Max ma takie piękne, mądre oczy, nic dziwnego,że tak go kochaliście....
    https://sweetcruel.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam ten post i po prostu płaczę. Dla niektórych pies czy inny pupil to tylko zwierzę, a dla niektórych to członek rodziny! Sama niestety już kilka razy przeżyłam śmierć włochatego przyjaciela i za każdym razem boli tak samo mocno! Nie wiem co mogłabym tu napisać...Przede wszystkim nie smuć się, bo Maxiu by tego pewnie nie chciał. Po drugie weź do swojego domku kolejnego malucha, któremu uratujesz życie i to na pewno w jakiś sposób pomoże uśmierzyć ten ból po stracie pieska. Warto rozejrzeć się po ulicy, gdzie niestety teraz wiele zwierząt chodzi bezdomnych i zmarzniętych! :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Szefowa widać nie ma psa, że tak mówi... Ja sobie nie wyobrażam co będzie jak mój piesek odejdzie, wiem, ze to będzie dla mnie ogromna rozpacz, dlatego cię rozumiem. To nie jest po prostu pies dla mnie, ale istota, którą kocham, tak samo jak niektórych ludzi... Współczuję!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiem, że takie rozstania łatwe nie są, ale wiesz... taką śmierć ta się "zrozumieć". Miesiąc temu u mnie w domu zeszły prawie dwa mioty szczeniaków (1 ocalał), bo weterynarz źle spojrzał na kartkę i uznał, że suka nie jest zarażona wirusem opryszczki (który dorosłym psom nic nie robi, a dla szczeniaków jest zabójczy. Aczkolwiek łatwo temu zapobiec - wystarczy szczepionka, która działa tylko przez okres ciąży i wychowania młodych, więc psu nic nie robi, a szczeniaki ratuje ;/). To było... cóż, co najmniej przykre.

    OdpowiedzUsuń
  5. Znam ten ból. U mnie w domu też od zawsze są psy i były przy mnie od małego, aż do swojej naturalnej śmierci. Teraz pozostała tylko jedna suczka, też owczarek niemiecki - uwielbiam ją, chociaż jest strasznie szalona. Współczuję Ci bardzo, trzymaj się. ;(

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękna i wzruszająca historia. Popłakałam się razem z Tobą. To zawsze tak boli, gdy przyjaciele odchodzą.

    OdpowiedzUsuń
  7. Absolutnie nie uważam, że taki post to przesada. Czytając go strasznie się wzruszyłam! Osobiście mam psa już ponad 11 lat i wiem, że podupada na zdrowiu, więc sama szykuję się na odejście przyjaciela, który tak wiernie z nami trwał przez te lata.

    OdpowiedzUsuń
  8. Anioły czasem zamiast skrzydeł mają cztery łapy i sierść. A teraz jak nic Maks biega zadowolony po łące, bawiąc się z innymi psami ulubioną zabawką (i nawet ich nie gryzie! No może tak troszeczkę!) i wcina tony mandarynek...

    ... i jest Hrabią pełnym pyszczkiem! :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo współczuję straty. Z Twojego postu wynika, że był naprawdę wyjątkowym psem i chyba nie pomylę się za bardzo twierdząc, że swoją inteligencją mógł zawstydzić co niektórych ludzi. Mimo wizyt u lekarzy miał wspaniałe życie, bo miał to, co dla psa najważniejsze - tak bardzo kochającą go rodzinę.
    Założę się, że wziął przebojem Psie Zaświaty, urządziwszy się tam jak na arystokratę przystało. I na pewno bardzo by chciał, żebyś się uśmiechnęła :)

    OdpowiedzUsuń