AUTOR: Martin Sixsmith
TYTUŁ ORYGINALNY: The Lost Child Of
Philomena Lee
TŁUMACZ: Magdalena
Rychlik
ROK WYDANIA: 2014
WYDAWNICTWO: Prószyński i S-ka
OPIS
Irlandia, rok
1952. Nastoletnia Filomena Lee zachodzi w ciążę, rodzina wysyła ją do klasztoru
w miejscowości Roscrea, w hrabstwie Limerick, gdzie zakonnice „opiekują się
upadłymi kobietami”. Kiedy chłopiec, którego urodziła, kończy trzy lata,
zostaje odebrany matce, „sprzedany” przez zakonnice do adopcji amerykańskiej
rodzinie i wywieziony z Irlandii. Filomena, zmuszona do formalnego zrzeczenia
się wszelkich praw do dziecka, nigdy więcej go nie zobaczyła, kolejne
pięćdziesiąt lat spędziła na poszukiwaniach. Nie miała pojęcia, że i syn szukał
jej przez całe swoje życie.
Michael (takie
imię dali mu przybrani rodzice) Hess wyrósł na jednego z najlepszych
waszyngtońskich prawników. Zajmował wysokie stanowisko w strukturach Partii
Republikańskiej za czasów administracji George’a Busha Seniora. Ale syn
Filomeny miał pewną tajemnicę: był gejem. Waszyngton w latach osiemdziesiątych
nie należał do miejsc, gdzie można było otwarcie mówić o swojej odmiennej
orientacji seksualnej. Kiedy zachorował na AIDS, ukrywał to tak długo, jak to
było możliwie. Wiedząc, że zostało mu niewiele czasu, pojechał do Irlandii, by błagać
zakonnice o pomoc w odnalezieniu matki, którą pragnął zobaczyć przed śmiercią.
Odmówiły.
Tajemnica
Filomeny jest poruszającą opowieścią o matce i synu rozdzielonych przez
bezduszne instytucje oraz morze urzędniczej hipokryzji po obu stronach Atlantyku.
[1]
RECENZJA
O „Tajemnicy
Filomeny” było swego czasu głośno. Wywołała ona niemałe poruszenie, a także
oburzenie, że ludzie Kościoła mogli się tak zachowywać. Jednak to była połowa
XX w., zaledwie kilka lat po zakończeniu II wojny światowej. Wszystko było inne
niż teraz. Mnie ta historia tak mocno nie ubodła, ponieważ moja mama i babcia
jeszcze za czasów komunizmu czytały różne książki, w których opisano wiele
podobnych jak i gorszych historii z przeszłości Kościoła. Ja jednak podobnie
jak przy „Kodzie Leonarda da Vinci” pochodzę do tego, że Bóg to nie księża czy
siostry zakonne. Przejdźmy jednak do sedna sprawy, czyli recenzji.
Książka zaczyna
się od momentu, w którym Filomena rodzi swojego synka Anthony’ego. W klasztorze
panują surowe reguły. Zakaz rozmów. Młode dziewczęta obwiniane są o to, że nie
wiedziały skąd się biorą dzieci, że są rozwiązłe. Ale skąd mogły wiedzieć? Nikt
z nimi o tym nie mówił. Wiecznie słyszały, że pocałunek to grzech, a gdy nagle
pojawiła się ciąża to wszyscy się od nich odwrócili, wysyłali do zakonnic,
które chciały zapłaty za opuszczenie klasztoru. Filomena nie miała wymaganej
kwoty, dlatego musiała pracować na swoje utrzymanie tam i możliwość wyjścia.
Chociaż próbowała się sprzeciwiać to z góry była skazana na porażkę. Wtedy w Irlandii
Kościół odgrywał ważną rolę, a ludzie byli przeświadczeni o jego nieomylności,
więc nie miała szans na powrót w rodzinne strony wraz z synkiem, ponieważ na
zawsze miała zostać kobietą upadło i jako kobieta niezamężna nie nadawała się
do opieki nad dzieckiem.
Anthony po
przyjeździe do Ameryki stał się Michaelem, ale nie powiem, że miał szczęście
odnośnie swoich adopcyjnych rodziców. Jeszcze matka była miłą i ciepłą kobietą,
która chroniła ognisko domowe, ale ojciec to tyran i despota. Tylko jego zdanie
liczyło się i tylko tak miały postępować jego dzieci. To nie pomogło małemu
dziecku zaklimatyzować się w nowym świecie. Nic dziwnego, że Anthony vel
Michael czuł się wiecznie zagubiony i miał odruch odpychania od siebie każdego,
kto okazywał mu miłość. Nie można też mu nie zarzucić lekkiej hipokryzji,
ponieważ wstąpił w szeregi administracyjne Partii Republikańskiej, która była
zdecydowanie przeciwna gejom i wszelkim innym odstępstwom od normy. Niby, kiedy
zaczynał pracę potrzebował pieniędzy, bo był na dnia, ale kiedy trochę się
odkuł czy nie można było jej zmienić? Z drugiej strony wbrew pozorom partia nie
była też tak antygejowska. Homofobami byli tylko raczej w słowach niż w swoich
działaniach. Anthony vel Michael próbował znaleźć matkę, ale czy robił to całe
życie? Raczej to były pojedyncze zrywy, które do niczego nie prowadziły.
Ostatecznie nigdy im się to nie udało – to nie spojler to samo jest napisane na
okładce książki.
Chociaż Filomena
Lee zapewnia, że wybaczyła Kościołowi to, co się stało i że „takie wtedy były
czas” to ja odebrałam tę książkę bardzo emocjonalnie. I podoba mi się podejście
Lee do jednej sprawy. Umiała oddzielić Boga od ludzi Kościoła. Nie utożsamiała tego,
jako jedność, bo po opuszczeniu klasztornych murów dalej się modliła i
pokładała we Stwórcy nadzieję na dobre życie dla swojego Anthony’ego. Cieszę
się, że nie tylko ja coś takiego umiem. Nie utożsamiam ludzi Kościoła z Bogiem,
bo wiem, że Bóg wysłucha mnie w każdym miejscu na świecie a nie tylko w
Kościele.
Sama Filomena pojawia
się tylko w pierwszej części książki, która jest podzielona na, cztery, więc
nie do końca rozumiem tytuł. Owszem Filomena miała tajemnicę i trzymała ją w
sobie, ale o tym nie jest zbyt dużo wspomniane. Naprawdę uważam, że
przetłumaczenie angielskiego tytułu na polski, czyli na „Zaginione dziecko
Filomeny Lee” też byłoby dobre i lepiej
oddawałoby treść książki. Jak zawsze polscy tłumacze odlecieli w kosmos w tej
kwestii…
Ta recenzja jest
bardzo emocjonalna. Jest to bardzo wartościowa pozycja, ale również
wykańczająca człowieka psychicznie. Ja bardzo mocno ją przeżywałam. Czytałam ją
raptem trzy dni, ale tak samo by mnie wykończyła, gdybym sobie ją
dawkowała. Teraz podrzucę ją mamie, bo
już ostrzyła na nią zęby, gdy widziała ją w moich rękach. Pamiętajcie, że
kwestia religii to sprawa indywidualna i to, że ja tak do niej podchodzę nie
znaczy, że i Wy musicie. Nie chciałam nikogo urazić, a jeśli tak się stało to
przepraszam, ale nie jestem zwolenniczką poprawności politycznej i mówienia tak
jak sobie ludzie życzą. Mam swoje zdanie i będę je wygłaszać, a jeśli kogoś ono
urazi to przepraszam, ale go nie zmienię. Szanuję to, jeśli uważacie inaczej,
ale jeśli możecie to powstrzymajcie się od rzucania we mnie zgniłymi
pomidorami, chociaż… Chociaż, jeśli to przyniesie wam ulgę to proszę bardzo. Ja
zdania i tak nie zmienię.
„Masz czasem tak, że… Podoba ci się jakaś piosenka i ciągle ją nucisz, a potem zapominasz, ale wracają do ciebie tamte emocje, które wywoływała?.” ~ Martin Sixsmith, Tajemnica Filomeny, Warszawa 2014, s. 180.
OCENA: 7/10
Ta książka koszotowała mnie sporo zdrowia psychicznego. Nie chciałam wierzyć, że takie rzeczy miały miejsce w rzeczywistości.
Do następnej, Lady Spark :)
[1] Opis
pochodzi z okładki książki
Książki nie czytałam, ale byłam w kinie na filmie. Pozostawił po sobie wiele emocji.
OdpowiedzUsuńFilm mam przed sobą i mam nadzieję, że będzie równie dobry :)
Usuńwidziałam film-byłam pod wielkim wrażeniem, wspaniały, a historia poruszająca. Teraz czas na książkę:)
OdpowiedzUsuńhttps://sweetcruel.wordpress.com/
Ja w wolnej chwili też obejrzę film ;)
UsuńSzkoda, że nigdy nie udało im się spotkać.
OdpowiedzUsuńBędę chciała przeczytać tę książkę.
Warto! :)
UsuńZainteresowała mnie ta pozycja, postaram się przeczytać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Polecam!
UsuńPozdrawiam :)
Jestem bardzo ciekawa tej historii i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości się z nią zapoznam ;)
OdpowiedzUsuńSpodoba Ci się! :D
UsuńZnam tę historię z filmu, ale i książkę przeczytam z przyjemnością. Widzę, że mogę liczyć na szereg różnych emocji, co mnie zachęca bardzo. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie ta książka je zapewnia ;)
UsuńO filmie słyszałam i nawet nie wiedziałam, że jest książka... Muszę przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńSpojrzenie EM
Polecam :)
UsuńTą recenzją przypomniałaś mi, że miałam obejrzeć film na podstawie tej książki.
OdpowiedzUsuńSama mam go w planach :)
UsuńJa za to nie tak dawno czytałam książkę, w której do klasztoru czy czegoś w tym rodzaju bodajże również w Irlandii oddano dziewczynkę z problemami i to co ją w nim spotkało można nazwać istnym koszmarem. Też strasznie ciężko było mi czytać tę historię.
OdpowiedzUsuńA co do tej bardzo chętnie się z nią zaznajomię, bo lubię takie trudne klimaty, mimo że odciskają swoje piętno.
Dzisiaj rusza nowe wyzwanie - Czytamy nowości - Zapraszam. Przyłącz się :)
OdpowiedzUsuńCiekawie się zapowiada ta książka. Historia na pierwszy rzut oka wydaje się być pełną emocji. Chętnie przeczytam!
OdpowiedzUsuń/Julia
Zdecydowanie warto :)
UsuńMnie za bardzo rzeczywistość psychicznie wykańcza, książki nie muszą :)
OdpowiedzUsuńJa czasami lubię jak mnie książka tak wykończy psychicznie ;)
Usuń